Od autorki: Witajcie po dłuższej przerwie. Wiem, że dodanie czwartego rozdziału zajęło mi więcej czasu niż zwykle, ale to wszystko przez niesamowity natłok pracy na uczelni i moją wybujałą wenę, która co rusz usiłowała dodać coś nowego do fabuły. Na szczęście udało mi się ją co nieco okiełznać, ale prawda jest taka, że rozdział czwarty doczekał się największej ilości modyfikacji ze wszystkich.
Pragnę powitać wszystkich nowych czytelników i podziękować Emocjonalnej Kalece, Zelkowi3000 i Nanami Hatsune za baczne obserwowanie bloga. Dzięki Wam wciąż jeszcze tu jestem! Mam też masę planów na przyszłość bloga. Jakie one są?
Cóż, wczoraj przysiadłam pod wieczór i wygrzebałam z czeluści moich starych notesów masę wierszyków, nieskończonych wielopartów i oneshotów. Jest ich wiele i są na każdy temat, pojawia się też masa różnych postaci.
Chciałabym także, żeby ten blog był bezpieczną przystanią dla mojej twórczości, dlatego będę uważnie obserwować wszelkie kopiowanie moich treści i umieszczaniem ich na swoich stronach bez żadnej adnotacji, że to nie wasz tekst. Wiecie chyba, że to jest przestępstwem, prawda?
~*~.~*~.~*~.~*~.~*~
Minęło kilka dni. Dochodziłem do siebie pod czułą opieką Kaia i niezwykle przystojnego blondyna, który przychodził do mnie dość często. Głównie ze mną rozmawiał. Miał wspaniały, ciepły głos, a jego zapach kojarzył mi się nieodmiennie z wrzosowym światem. Przedstawił mi się jako Kris.
Rozmowy z nim uspokajały mnie. Czułem, że mogę zapytać go o wszystko, mimo że nie zawsze dostawałem odpowiedź. Wyjaśnił mi przynajmniej, skąd wzięły się moje sny i co oznaczały.
- To nie sny - powiedział pewnego ciepłego dnia, kiedy siedzieliśmy na sofie pod oknem. Zrobił to tak nagle, że aż podskoczyłem. No tak, powinienem był się przyzwyczaić. Wszyscy tutaj bez problemu czytali w moich myślach.
Zmrużyłem oczy patrząc na niego z niemą prośbą o kontynuowanie wypowiedzi.
- Możesz się śmiać, Tao - zaczął po chwili Kris kierując wzrok na mnie. - ale nie jesteśmy stąd. Nigdy Cię nie dziwiło, że nie masz rodziny? Oni wszyscy zginęli... - westchnął cicho pod nosem - za nas. Mogli się sami ratować, ale woleli uratować nas... Dlatego tu trafiliśmy, a to... - tu wskazał na obraz wiszący obok łóżka - jest nasz prawdziwy dom.
Przez pewien czas w pomieszczeniu panowała cisza. Próbowałem otrząsnąć się z szoku, w jakim się znalazłem po usłyszeniu tych informacji.
- Czy... - powiedziałem wreszcie cicho obserwując Krisa. - Czy można zrobić cokolwiek, żebyśmy mogli tam wrócić?
Skoro była taka możliwość, naprawdę chciałbym tak zrobić. W czasie dni spędzonych z nimi czułem, że nareszcie jest obok mnie dużo osób, którym nie jestem obojętny. Ci ludzie zdawali się mnie wręcz kochać. Widziałem, z jaką czułością odnosili się do siebie nawzajem, ile radości sprawiały im wspólne zwyczajne rozmowy czy posiłki. Było w nich wszystkich tyle dobra, że czułem się czasami aż niezręcznie w ich obecności. Być może to lata patrzenia na terroryzowanie dzieci przez starszych wychowanków domu dziecka tak na mnie wpłynęły, ale bardzo długo dochodziłem do tego, że nie powinienem ukrywać przywiązania. Oni co rusz bez obaw chwytali się za rękę. Największym przejawem braterskiej czułości był uścisk. Zwykle wracał do mnie wtedy moment, gdy w parku przytulił mnie jeden z nich. Mimo, że czułem się odrobinę zażenowany, w tym geście była cała masa miłości...
Z tyłu głowy zaświtała mi jeszcze jedna myśl: pomyślałem o Jongupie, moim jedynym przyjacielu. Nie miałem zielonego pojęcia, jak dużo czasu minęło od mojego zniknięcia, a on na pewno się martwił. Mimo, że chciałbym stąd uciec jak najdalej, serce krajało mi się na myśl o zostawieniu go samego. Był osobą dobrą i dosyć naiwną. Ten świat stracił tyle miłości... Nie chciałem, żeby ktoś go po prostu skrzywdził.
Postanowiłem, że gdy tylko dostanę odpowiedź, zapytam, czy mógłbym po prostu wziąć go ze sobą.
Tymczasem Kris chwycił moją dłoń i mocno zacisnął ją w swojej. Potem spojrzał w moje oczy. Jego tęczówki miały kolor pięknego, perłowego brązu. Poczułem, że mój oddech staje się płytszy. Było w nim coś niesamowicie absorbującego.
Blondyn spuścił lekko wzrok i zachrypniętym głosem powiedział:
- Niestety, straciliśmy jednego brata. To przez Przekleństwo Przodków, on...
- Przez co? - przerwałem mu niezbyt grzecznie, ale naprawdę chciałem wiedzieć, o co chodzi.
- Przekleństwo Przodków - powtórzył spokojnie Kris. - W naszym świecie wszyscy byli spokojni i szczęśliwi, dopóki ktoś nie wpadł na pomysł wprowadzenia waluty. Wcześniej obowiązywał handel wymienny i każdy sobie jakoś radził. Po tym zdarzeniu z ludźmi stało się to samo, co z ludźmi na Ziemi. Łasi i chytrzy na dobra materialne, zaczęli zapominać o tym, co naprawdę ważne w życiu. Wtedy ktoś nazwał walutę "Przekleństwem Przodków", a kilkanaście osób postanowiło ją znieść. Nie dali rady. Tłum ich uciszył w mgnieniu oka myśląc tylko o tym, jak tu się szybko wzbogacić. Tamci, zniesmaczeni działaniem ludu, obudzili poprzez rytuał prawdziwą bestię. Wieczysty Ogień, bo tak się nazywa, przybiera kształt kuli ognia lub płomiennego człowieka i pali wszystko, co się mu każe spalić w czasie budzenia go. Może także przybrać postać dowolnej osoby, którą spalił i podawać się za nią. Niestety, ktoś z tych osób coś pokręcił i zamiast kilku krnąbrnych jednostek spłonęli wszyscy. Bogacze czy biedni, szczęśliwi czy poszkodowani przez los... Miałem dziesięć lat, kiedy to się zaczęło i odoru spalonego mięsa nie zapomnę do końca życia. Było go czuć wszędzie i nic innego nie mogło go zagłuszyć. Tak samo jak krzyków bólu i cierpienia. To jedno z moich ostatnich wspomnień - Kris na chwilę przerwał i westchnął ciężko.
- Nas to nie dotknęło, bo ktoś z ulicy wyłapał kilkunastu dzieciaków, pousuwał im wspomnienia i odesłał w inny wymiar. Doszedłem do tego dużo później. Zapewne ktoś chciał, żeby nasz lud nie wyginął. Niestety - tu chłopak uśmiechnął się szeroko - chyba za bardzo się spieszył, bo wygląda na to, że ocalił samych chłopaków.
Kiwnąłem głową na znak, że rozumiem. Historia nie malowała się zbyt wesoło, ale wyłapywałem z niej, ile mogłem. Nareszcie coś o mnie, coś o rodzinie, coś o planecie, która zawsze była dla mnie wielką niewiadomą.
- A co z tym chłopakiem, który zginął?
Blondyn odchrząknął i kontynuował:
- Mimo odebrania nam wspomnień, zostały w nas pragnienia, tęsknota i chęć do odnalezienia naszego świata. Niestety, wraz ze wzrostem naszej świadomości na ten temat, Wieczysty Ogień zaczął nas odnajdywać. Jako, że pochodzimy z miejsca, z którego nakazano mu zniszczyć wszystkich, będzie nas ścigał, dopóki tego nie zrobi. Spalił go, to stało się tak nagle...
Zauważyłem, że oczy Krisa lśnią bardziej niż wcześniej. Czyżby...zaczynał płakać?
- Byliśmy wtedy z Chanyeolem i Kyungsoo dosyć daleko stąd, na wybrzeżu. Znaleźliśmy człowieka z symbolem jednorożca, Yixinga właśnie. Poszliśmy do niego, żeby powiedzieć mu o wszystkim i wtedy on się pojawił. Nie zdążyliśmy zareagować...ani ja...ani Chanyeol... Kyungsoo skonał w moich ramionach...
Po policzku Krisa spłynęła samotna łza, a głos zaczął mu drżeć. Kiedy pomyślałem, że przyjaciel, którego kocham mógłby umierać obok mnie, a ja nie miałbym możliwości mu pomóc, poczułem stalowy wręcz ucisk w sercu. Od razu w tym miejscu zobaczyłem Jongupa. Nie wiem jak poradziłbym sobie z takim bólem.
- "Biedny Kris" - przemknęło mi przez myśl. - "To musiał być ten chłopak, o którym wspominał Kai".
Bez żadnego zastanowienia, objąłem go swoim ramieniem. Blondyn przytulił swoją twarz do mojego torsu. Poczułem, jak jego ręce obejmują mnie w pasie. To było takie...słodkie. Pierwszy raz przytulałem kogoś w ten sposób. Tak bardzo spodobał mi się ten gest. Czułem jego słodki zapach dookoła siebie. Moje serce zabiło szybko, jakby czuło, że za chwilę może przestać pompować krew. Wtedy prawa dłoń Krisa znalazła się wyżej, na mojej szyi. Chłopak gładził długimi palcami czułą skórę mojego karku. Po chwili uniósł głowę. Nie widziałem śladu łez na jego policzkach. Wpatrywał się we mnie w hipnotyczny sposób. Nie mogłem oderwać od niego wzroku. Jego usta dzieliły od moich dosłownie milimetry.
Wydawało mi się, że moment, w którym wpatrywaliśmy się w siebie trwał całe wieki. Tonąłem wręcz w morzu jego brązowych oczu.
Nagle kątem lewego oka wyłapałem jakiś ruch za oknem. Odruchowo odwróciłem głowę w tamtą stronę zapominając o niezwykłej magii, która łączyła mnie z blondynem chwilę temu. Zauważyłem, że wszystko skąpane jest w dziwnej, pomarańczowej poświacie. Poczułem niepokój.
- Widzisz to? - spytałem Krisa, a ten zwrócił wzrok na ogród. Zmrużył oczy i dość szybko wstał. Stanąłem obok niego, żeby mieć lepszy widok. Tak jak przypuszczałem: za oknem stała ognista postać o zlanych ze sobą rysach, a wszystko wokół niej zamieniało się w popiół. Zrobiło mi się słabo. Pomyślałem o spalonym domu dziecka, o napadzie na miejsce mojej pracy. To on. Chciał mnie zabić.
- Tylko nie to - usłyszałem przerażony szept Krisa. - Przyszedł po nas. Szybko, Tao, musimy zebrać chłopaków i uciekać.
To mówiąc, złapał mnie za rękę i opuściliśmy pokój.
- To nie sny - powiedział pewnego ciepłego dnia, kiedy siedzieliśmy na sofie pod oknem. Zrobił to tak nagle, że aż podskoczyłem. No tak, powinienem był się przyzwyczaić. Wszyscy tutaj bez problemu czytali w moich myślach.
Zmrużyłem oczy patrząc na niego z niemą prośbą o kontynuowanie wypowiedzi.
- Możesz się śmiać, Tao - zaczął po chwili Kris kierując wzrok na mnie. - ale nie jesteśmy stąd. Nigdy Cię nie dziwiło, że nie masz rodziny? Oni wszyscy zginęli... - westchnął cicho pod nosem - za nas. Mogli się sami ratować, ale woleli uratować nas... Dlatego tu trafiliśmy, a to... - tu wskazał na obraz wiszący obok łóżka - jest nasz prawdziwy dom.
Przez pewien czas w pomieszczeniu panowała cisza. Próbowałem otrząsnąć się z szoku, w jakim się znalazłem po usłyszeniu tych informacji.
- Czy... - powiedziałem wreszcie cicho obserwując Krisa. - Czy można zrobić cokolwiek, żebyśmy mogli tam wrócić?
Skoro była taka możliwość, naprawdę chciałbym tak zrobić. W czasie dni spędzonych z nimi czułem, że nareszcie jest obok mnie dużo osób, którym nie jestem obojętny. Ci ludzie zdawali się mnie wręcz kochać. Widziałem, z jaką czułością odnosili się do siebie nawzajem, ile radości sprawiały im wspólne zwyczajne rozmowy czy posiłki. Było w nich wszystkich tyle dobra, że czułem się czasami aż niezręcznie w ich obecności. Być może to lata patrzenia na terroryzowanie dzieci przez starszych wychowanków domu dziecka tak na mnie wpłynęły, ale bardzo długo dochodziłem do tego, że nie powinienem ukrywać przywiązania. Oni co rusz bez obaw chwytali się za rękę. Największym przejawem braterskiej czułości był uścisk. Zwykle wracał do mnie wtedy moment, gdy w parku przytulił mnie jeden z nich. Mimo, że czułem się odrobinę zażenowany, w tym geście była cała masa miłości...
Z tyłu głowy zaświtała mi jeszcze jedna myśl: pomyślałem o Jongupie, moim jedynym przyjacielu. Nie miałem zielonego pojęcia, jak dużo czasu minęło od mojego zniknięcia, a on na pewno się martwił. Mimo, że chciałbym stąd uciec jak najdalej, serce krajało mi się na myśl o zostawieniu go samego. Był osobą dobrą i dosyć naiwną. Ten świat stracił tyle miłości... Nie chciałem, żeby ktoś go po prostu skrzywdził.
Postanowiłem, że gdy tylko dostanę odpowiedź, zapytam, czy mógłbym po prostu wziąć go ze sobą.
Tymczasem Kris chwycił moją dłoń i mocno zacisnął ją w swojej. Potem spojrzał w moje oczy. Jego tęczówki miały kolor pięknego, perłowego brązu. Poczułem, że mój oddech staje się płytszy. Było w nim coś niesamowicie absorbującego.
Blondyn spuścił lekko wzrok i zachrypniętym głosem powiedział:
- Niestety, straciliśmy jednego brata. To przez Przekleństwo Przodków, on...
- Przez co? - przerwałem mu niezbyt grzecznie, ale naprawdę chciałem wiedzieć, o co chodzi.
- Przekleństwo Przodków - powtórzył spokojnie Kris. - W naszym świecie wszyscy byli spokojni i szczęśliwi, dopóki ktoś nie wpadł na pomysł wprowadzenia waluty. Wcześniej obowiązywał handel wymienny i każdy sobie jakoś radził. Po tym zdarzeniu z ludźmi stało się to samo, co z ludźmi na Ziemi. Łasi i chytrzy na dobra materialne, zaczęli zapominać o tym, co naprawdę ważne w życiu. Wtedy ktoś nazwał walutę "Przekleństwem Przodków", a kilkanaście osób postanowiło ją znieść. Nie dali rady. Tłum ich uciszył w mgnieniu oka myśląc tylko o tym, jak tu się szybko wzbogacić. Tamci, zniesmaczeni działaniem ludu, obudzili poprzez rytuał prawdziwą bestię. Wieczysty Ogień, bo tak się nazywa, przybiera kształt kuli ognia lub płomiennego człowieka i pali wszystko, co się mu każe spalić w czasie budzenia go. Może także przybrać postać dowolnej osoby, którą spalił i podawać się za nią. Niestety, ktoś z tych osób coś pokręcił i zamiast kilku krnąbrnych jednostek spłonęli wszyscy. Bogacze czy biedni, szczęśliwi czy poszkodowani przez los... Miałem dziesięć lat, kiedy to się zaczęło i odoru spalonego mięsa nie zapomnę do końca życia. Było go czuć wszędzie i nic innego nie mogło go zagłuszyć. Tak samo jak krzyków bólu i cierpienia. To jedno z moich ostatnich wspomnień - Kris na chwilę przerwał i westchnął ciężko.
- Nas to nie dotknęło, bo ktoś z ulicy wyłapał kilkunastu dzieciaków, pousuwał im wspomnienia i odesłał w inny wymiar. Doszedłem do tego dużo później. Zapewne ktoś chciał, żeby nasz lud nie wyginął. Niestety - tu chłopak uśmiechnął się szeroko - chyba za bardzo się spieszył, bo wygląda na to, że ocalił samych chłopaków.
Kiwnąłem głową na znak, że rozumiem. Historia nie malowała się zbyt wesoło, ale wyłapywałem z niej, ile mogłem. Nareszcie coś o mnie, coś o rodzinie, coś o planecie, która zawsze była dla mnie wielką niewiadomą.
- A co z tym chłopakiem, który zginął?
Blondyn odchrząknął i kontynuował:
- Mimo odebrania nam wspomnień, zostały w nas pragnienia, tęsknota i chęć do odnalezienia naszego świata. Niestety, wraz ze wzrostem naszej świadomości na ten temat, Wieczysty Ogień zaczął nas odnajdywać. Jako, że pochodzimy z miejsca, z którego nakazano mu zniszczyć wszystkich, będzie nas ścigał, dopóki tego nie zrobi. Spalił go, to stało się tak nagle...
Zauważyłem, że oczy Krisa lśnią bardziej niż wcześniej. Czyżby...zaczynał płakać?
- Byliśmy wtedy z Chanyeolem i Kyungsoo dosyć daleko stąd, na wybrzeżu. Znaleźliśmy człowieka z symbolem jednorożca, Yixinga właśnie. Poszliśmy do niego, żeby powiedzieć mu o wszystkim i wtedy on się pojawił. Nie zdążyliśmy zareagować...ani ja...ani Chanyeol... Kyungsoo skonał w moich ramionach...
Po policzku Krisa spłynęła samotna łza, a głos zaczął mu drżeć. Kiedy pomyślałem, że przyjaciel, którego kocham mógłby umierać obok mnie, a ja nie miałbym możliwości mu pomóc, poczułem stalowy wręcz ucisk w sercu. Od razu w tym miejscu zobaczyłem Jongupa. Nie wiem jak poradziłbym sobie z takim bólem.
- "Biedny Kris" - przemknęło mi przez myśl. - "To musiał być ten chłopak, o którym wspominał Kai".
Bez żadnego zastanowienia, objąłem go swoim ramieniem. Blondyn przytulił swoją twarz do mojego torsu. Poczułem, jak jego ręce obejmują mnie w pasie. To było takie...słodkie. Pierwszy raz przytulałem kogoś w ten sposób. Tak bardzo spodobał mi się ten gest. Czułem jego słodki zapach dookoła siebie. Moje serce zabiło szybko, jakby czuło, że za chwilę może przestać pompować krew. Wtedy prawa dłoń Krisa znalazła się wyżej, na mojej szyi. Chłopak gładził długimi palcami czułą skórę mojego karku. Po chwili uniósł głowę. Nie widziałem śladu łez na jego policzkach. Wpatrywał się we mnie w hipnotyczny sposób. Nie mogłem oderwać od niego wzroku. Jego usta dzieliły od moich dosłownie milimetry.
Wydawało mi się, że moment, w którym wpatrywaliśmy się w siebie trwał całe wieki. Tonąłem wręcz w morzu jego brązowych oczu.
Nagle kątem lewego oka wyłapałem jakiś ruch za oknem. Odruchowo odwróciłem głowę w tamtą stronę zapominając o niezwykłej magii, która łączyła mnie z blondynem chwilę temu. Zauważyłem, że wszystko skąpane jest w dziwnej, pomarańczowej poświacie. Poczułem niepokój.
- Widzisz to? - spytałem Krisa, a ten zwrócił wzrok na ogród. Zmrużył oczy i dość szybko wstał. Stanąłem obok niego, żeby mieć lepszy widok. Tak jak przypuszczałem: za oknem stała ognista postać o zlanych ze sobą rysach, a wszystko wokół niej zamieniało się w popiół. Zrobiło mi się słabo. Pomyślałem o spalonym domu dziecka, o napadzie na miejsce mojej pracy. To on. Chciał mnie zabić.
- Tylko nie to - usłyszałem przerażony szept Krisa. - Przyszedł po nas. Szybko, Tao, musimy zebrać chłopaków i uciekać.
To mówiąc, złapał mnie za rękę i opuściliśmy pokój.
~*~.~*~.~*~.~*~.~*~
photo by bondxgirl23 |
~*~.~*~.~*~.~*~.~*~
Deszcz padał już chyba trzeci dzień. Pogoda nie zachęcała do spacerów ani przebywania na dworze. Ci, którzy nie musieli wychodzić, aby załatwić swoje sprawy, zostawali w domu. Jongup chodził po mieście od godziny. Przemókł już do szpiku kości. Mimo grubej bluzy zaczynało mu być chłodno od zimnych, spływających na niego kropel deszczu. Buty, które miał na sobie nie bardzo nadawały się na spacer wśród kałuż. Nie mógł zebrać myśli. Nie spał całą noc. W ogóle nie wiedział, co ma robić, odkąd Tao wyszedł z domu tydzień temu w środę. Chłopak nie wrócił już z powrotem, nie dawał znaku życia, a jego telefon milczał. Policja niezbyt chciała wierzyć Jongupowi, bo Tao był dorosły i mógł iść gdziekolwiek nie informując o tym znajomego. A przyjaciel Moona nie miał żadnej rodziny, do której mógłby się udać. Nie było też nikogo, kto ruszyłby policję i nakazał go szukać. Poza tym, Tao zawsze mówił współlokatorowi, dokąd idzie, czy co zamierza robić. Byli dobrymi przyjaciółmi. Chociaż Jongup już od dawna mógłby oddać wszystko, aby stać się dla Tao kimś więcej...
Jongup doszedł do końca wąskiej uliczki pełnej małych sklepików. Wyciągnął z kieszeni zadrukowaną kartkę papieru i rolkę taśmy klejącej. Przykleił ją do tablicy z informacjami wiszącej na boku kamienicy patrząc na zdjęcie Tao widniejące pod wielkim napisem ZAGINĄŁ.
Koreańczyk westchnął. Nie chciał, żeby cokolwiek stało się jego przyjacielowi. Wiedział, ile bólu przeżył tamten. Utrata rodziny, dom dziecka, ciągłe problemy z pamięcią. Jongup pragnął ochronić Tao przed każdym złem, które mogłoby go jeszcze spotkać. Z drugiej strony wiedział, że chłopak nie miał żadnych doświadczeń z byciem blisko z drugą osobą. Znali się w końcu od gimnazjum.
Moon obiecał sobie jednak, ze odnajdzie go i ochroni przed wszelkimi cierpieniami tego świata, choćby miał przepłacić to życiem. Zacisnął dłonie w pięści. Ostatni raz spojrzał na fotografię przyjaciela i odszedł w stronę domu.
Jongup doszedł do końca wąskiej uliczki pełnej małych sklepików. Wyciągnął z kieszeni zadrukowaną kartkę papieru i rolkę taśmy klejącej. Przykleił ją do tablicy z informacjami wiszącej na boku kamienicy patrząc na zdjęcie Tao widniejące pod wielkim napisem ZAGINĄŁ.
Koreańczyk westchnął. Nie chciał, żeby cokolwiek stało się jego przyjacielowi. Wiedział, ile bólu przeżył tamten. Utrata rodziny, dom dziecka, ciągłe problemy z pamięcią. Jongup pragnął ochronić Tao przed każdym złem, które mogłoby go jeszcze spotkać. Z drugiej strony wiedział, że chłopak nie miał żadnych doświadczeń z byciem blisko z drugą osobą. Znali się w końcu od gimnazjum.
Moon obiecał sobie jednak, ze odnajdzie go i ochroni przed wszelkimi cierpieniami tego świata, choćby miał przepłacić to życiem. Zacisnął dłonie w pięści. Ostatni raz spojrzał na fotografię przyjaciela i odszedł w stronę domu.
* * *
Kiedy już znalazł się w akademiku, wziął prysznic i rzucił się na łóżko. Leżał tak już chwilę, starając się nie myśleć o niczym, gdy nagle zadzwonił telefon. Jongup wstał i natychmiast odebrał aparat licząc, że być może to Tao postanowił się odezwać. Wziął głęboki oddech i rzucił do słuchawki:
- Halo?
- Dobry wieczór - przywitał go spokojny męski głos. - Dzwonię w sprawie ogłoszenia o zaginięciu. Nazywam się Do Kyungsoo i chyba wiem, gdzie jest pański przyjaciel. Spotkajmy się...
Rozdział świetny, tak jak reszta ;3
OdpowiedzUsuńJak czytam końcówkę to mam wrażenie, że w następnym rozdziale Uppie zginie ;c
No nic, czekam na kolejny rozdział ~ weny ♥
Genialny ^^. Czekam na dalsze losy :3
OdpowiedzUsuńŻyczę weny <3
Ale mam mindfuck. Tu Kris opowiada Tao, że Kyungsoo zginął, ja chcę przez to płakać, a tutaj ten telefon na końcu zniszczył mi moje wszystkie pomysły. Albo d.o nie zginął i to podpucha, albo był tam Lay i go uzdrowił, albo ktoś się po prostu zaczął pod niego podszywać.
OdpowiedzUsuńNajlepszy rozdział! I tak bardzo boli mnie, ze ro ostatni.
Kochanie, plz pisz szybciej nowy, bo ja tu mam spazmy i umieram z ciekawości pls pls pls ;___;
i z jednej strony jakoś nie przejęłam się JongUpem, nie jest mi tu potrzebny. XD
Weny <3
Aww, tak bardzo Ci dziękuję za te słowa :D piąty rozdział jest na ukończeniu, pojawi się lada dzień, to jest dzisiaj albo jutro.
UsuńTymczasem, nie doczytałaś słów Krisa "Może także przybrać postać dowolnej osoby, którą spalił i podawać się za nią."
Cieszę się, że tak Ci się podoba :D
......... to ja chyba byłam ślepa, jak to drugi raz czytałam ._.
UsuńNo nic, pisz pisz pisz, bo się nie mogę doczekać <3
Ahh nie ma D.O ? ;__; Omg TaoRisek był taki słodki, że nie mogę *O* Biedny Kris, musi bardzo cierpieć TT TT Najbardziej mnie to dziwi, ale przejmuje się postacią JongUpa ! To naprawdę dziwne xD ja nawet nwm jak on wygląda xDD Dlatego, on nie może zginąć !! ; ooo Tao musi go jakoś uratować ! JongUp ma sb znaleźć nową miłość ! TT TT a tak btw to mam nadzieję że Eksy uciekną od tego Ognika O.o nikt z nich również nie może zginąć ! ;__; tyle emocji .. miałam iść spać po tym rozdziale, ale mi to łatwo utrudniłaś xD
OdpowiedzUsuńJia Yo ~!