środa, 29 stycznia 2014

[Falling...] Rozdział 6.

<<<<rozdział 5.                                                                                rozdział 7.>>>>

Od autorki: Oto przed Wami szósty rozdział Falling... . Wiem, że dawno nie pisałam, ale nie było to z braku weny - tylko czas nie dopisywał. Na kolejny rozdział będziecie musieli poczekać prawie miesiąc, bo do końca lutego (sesja :c), ale myślę, że damy radę :D Słyszałam głosy, że szkoda, że opowiadanie ma tylko siedem części. To nieprawda, nie dałabym rady w kolejnej odsłonie tak po prostu wszystko zamknąć. Przygotujcie się na jeszcze parę takich rozdziałów. A na stronie Falling... napisałam do siódmej części całkiem umownie, co już teraz wydaje mi się nieźle uszczuplone. Tymczasem, pragnę podziękować swoim wytrwałym czytelnikom - Nanami Hatsune, Zelek3000, Emocjonalnemu Arbuzowi (także za nominację do Liebster Award!), Justynie B.A.P, Krisus. oraz -- Black Moral. Dzięki Wam mam przynajmniej radość z pisania :D A teraz i Was i całą resztę anonimowców zapraszam na szósty rozdział.


~*~.~*~.~*~.~*~.~*~

- Chłopaki, nie chcę wam przeszkadzać w migdaleniu się, ale musimy ruszać dalej, jeśli chcemy wyjść z tego lasu przed zapadnięciem zmierzchu.
Kiedy Kai wypowiadał te słowa, czułem w jego głosie złość i naganę. Niby rzucił to żartem, niby Jongdae zaśmiał się, w czym zawtórowało mu kilka osób, ale... wiedziałem, że Jongin jest wściekły. Nikt inny zdawał się tego nie zauważać. 
Pozbieraliśmy się w trybie natychmiastowym, Luhan chwycił mocno w pasie pociągającego wciąż nosem Sehuna i pomógł mu wstać, po czym pogładził go z czułością po policzku i złożył na jego ustach delikatny pocałunek. Ulżyło mi, bo starszy czuł się po tym wszystkim dobrze. Mimo to, nadal nie wiedzieliśmy, co wcześniej było nie tak. Minseok podejrzewał, że to sprawka Ognistej Postaci, na co Yixing spokojnym głosem wyjaśniał, że przecież najpierw Luhan musiałby zginąć z jej ręki, żeby mogła przybrać jego osobę. Było w tym trochę logiki, ale przecież Ogień nie stał się naszym przyjacielem, tylko zawładnął jego ciałem. Już chciałem nanieść tę drobną różnicę na temat naszej rozmowy, gdy nagle wtrącił się Kai.
- Przestalibyście! Nie możecie się zamknąć chociaż na chwilę?! - warknął jak dziki, rozjuszony zwierz i nie czekając na czyjąkolwiek reakcję, pobiegł między drzewa.
Wyminąłem zdumionych chłopaków i ruszyłem za nim. Co go ugryzło? Owszem, miał trudny, często skupiający się na pierwotnych instynktach charakter, ale jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie. Czy aż tak bardzo mógł go rozjuszyć gesty Luhana względem Sehuna? 
Biegłem przed siebie nie bardzo wiedząc dokąd teraz. Chyba mi uciekł. Cóż, Jongin potrafił biegać jak wilk i nie chodzi mi tu tylko o szybkość. Bez problemu poruszał się na czworaka i wydaje mi się, że byłby zdolny wyprzedzić niejednego psiego przodka. Po dłuższej chwili zacząłem go nawoływać. W głowie tłukła mi się jak uparta myśl, że może nie zdawał sobie sprawy z tego, że ktoś za nim podąży. Po prostu wybiegał stres i wrócił do reszty. 
Odwróciłem się.  
Chciałem wrócić, ale wszystkie drzewa wyglądały tak samo. Naokoło było słychać tylko zwykłe odgłosy lasu, zero śmiechów czy czegokolwiek, co sprowadziłoby mnie z powrotem do przyjaciół. A może on... zagnał mnie tu celowo?
Jakby na potwierdzenie tych myśli, poczułem ciepły oddech na karku. Nie słyszałem jego kroków, nie wiem jakim cudem w tak bezszelestny sposób znalazł się obok mnie. Zanim się spostrzegłem, leżałem na plecach na mchu i trawie, a Jongin pochylał się nade mną siedząc na moich biodrach okrakiem i wodząc wzrokiem po mojej twarzy. Jego oczy nadal były złe, ale coraz wyraźniej widziałem w nich także smutek i tęsknotę. Miałem wrażenie, że oto patrzy na mnie osoba będąca w totalnej rozpaczy. Gardło ścisnęło mi się na ten widok. 
- Kai - szepnąłem cichym, spokojnym głosem nie mogąc oderwać wzroku od jego smutnej twarzy. - Co ci jest?
Chłopak spojrzał na mnie bezradnie i szczerze powiedziawszy, przestraszyłem się. Rzadko ma się do czynienia z osobą w takim stanie, nawet w domu dziecka, gdzie z reguły życie nie rozpieszcza. Nigdy też nie spodziewałbym się tego po Kaiu. Nie po tym facecie, który wydawał się silny i twardy.
- Powiedz mi, Tao - w jęku Jongina dało się słyszeć skowyt  kopniętego psa. - Co zrobiłem nie tak? Co, do cholery, zrobiłem nie tak?
Patrzył na mnie z wyrzutem, a kiedy spróbowałem się podnieść, pchnął mnie z powrotem na mech.
- Słuchaj, nie pomogę ci, jeśli nie powiesz mi, o co chodzi - powiedziałem stanowczo, a wtedy Kai bez żadnego ostrzeżenia pochylił się nade mną tak, ze nasze twarze dzieliły milimetry. 
Uniosłem brwi oczekując odpowiedzi, ale on tylko patrzył na mnie smutno, aż w końcu westchnął i powiedział tak cicho, że aż ledwo słyszalnie:
- Przepraszam. Wracajmy.
Szybko wstał. Ja także się podniosłem, ale nie ruszyłem w drogę powrotną, tylko przyparłem go do pnia pobliskiego drzewa i rzuciłem:
- No już, powiedz o co chodzi.
Zniknęła gdzieś jego rozpacz, a oczy znów zaiskrzyły złością.
- A ty myślisz, że po co przychodziłem do ciebie w snach, po co siedziałem na nudnych wykładach blisko ciebie, po co?! - warknął na mnie z taką wściekłością, że aż podskoczyłem, ale nie odsunąłem się. 
Pamiętałem doskonale swoje sny zaraz po spotkaniu z nim, ale ich powstanie zrzucałem na zbytnie zafascynowanie jego osobą. 
Tymczasem...
- Jongin... - zacząłem, nie bardzo wiedząc, jak dobierać słowa. - Jongin, czy ty...
- Och, daj już spokój! - przerwał mi i natychmiast odsunął się. - Po prostu bądź sobie szczęśliwy z Krisem. I ani słowa o tej rozmowie komukolwiek.
Skinąłem głową mając nadzieję, że w moim wzroku nie ma współczucia i ruszyłem za nim.
* * * 
Do reszty chłopaków doszliśmy, kiedy już prawie wychodzili z lasu. Zmierzchało i chcieliśmy jak najszybciej położyć się spać. Junmyeon wpadł po drodze w jakąś kłusowniczą dziurę i utykał na lewą nogę: Lay właśnie się nim zajmował. Baekhyun, Sehun i Kris zebrali pokaźną kupę drewna i rozpalili ogromne ognisko. Zjedliśmy niewielki posiłek przyrządzony z darów lasu przez Luhana i ułożyliśmy się pod gołym niebem do snu. Rozmowy powoli cichły i zastępowały je miarowe oddechy i odgłosy chrapania.
Ja nie mogłem zasnąć. Bardzo długo leżeliśmy z Krisem objęci i opowiadaliśmy sobie nawzajem naprędce wymyślane bajki. Parskaliśmy co chwilę cichym śmiechem, bo fabuły tych historii były tak niedorzeczne, że aż zabawne.
Kiedy wreszcie obaj poczuliśmy zmęczenie na tyle duże, że nie dało się go dłużej ignorować, podniosłem się na łokciu i pochyliłem nad Krisem aby dać mu buziaka na dobranoc. Musnąłem ustami najpierw jego policzek, a dopiero potem zabrałem się za całowanie jego miękkich warg. Cóż, nie mógłbym tego dłużej nazywać buziakiem. Mój język od razu wsunął się w jego usta i zaczął dziki namiętny taniec z jego językiem. Zmrużyłem oczy i zamruczałem z przyjemności. Smakował tak cudnie. Poczułem jego dłoń w swoich włosach i to, że powoli przejmuje kontrolę  nad tym szaleńczym pocałunkiem. Pociągnął mnie za przód koszulki na siebie. Jego kolano od razu wsunęło się między moje nogi i przycisnęło do twardego już krocza. Jęknąłem cicho w jego usta i poczułem, że jego wargi układają się w uśmiech: chyba był z siebie nieźle zadowolony.
Oderwałem się od niego, próbując złapać oddech. Wtedy Kris objął mnie mocno przyciskając do siebie. Ułożyłem głowę na jego klatce piersiowej, a on zaczął gładzić mnie po włosach.
- Co ty na to - usłyszałem jego cichy, zmysłowy głos - żeby tak spać na mnie całą noc?
Pogłaskał mnie po plecach, aż poczułem dreszcz przyjemności.
- Wiem, że chodzi ci o to, żebym cię ogrzewał - mruknąłem i usłyszałem jego słodki śmiech, a po chwili cmoknięcie w czoło. 
- Może, ale przyznaj, że ci się podoba.
- Nie narzekam, jesteś wygodniejszy niż trawa - odparłem rozbawiony i uniosłem głowę by cmoknąć jego usta, po czym ułożyłem ją tak, jak wcześniej. 
- Dobranoc, Kris.
- Śpij dobrze, moje ty Kochanie.
Uśmiechnąłem się na jego słowa. Nikt jeszcze nie nazwał mnie Kochaniem. Wciąż słysząc ciepły głos Krisa wypowiadający te słowa w swojej głowie, spokojnie zasnąłem w jego ramionach.
* * *
Ból. Tylko to czuł przez ostatnie godziny. Dziwił się, że jeszcze żyje, że nie stracił świadomości. Przecież jego cierpienie było tak ogromne, że już dawno przesłoniło strach i cokolwiek innego. Chciał, żeby zostawił go w spokoju. Niech da mu już nawet umrzeć, ale niech odejdzie! 
Tymczasem, on tu był, a same jego roziskrzone złem oczy sprawiały mu ból. Stał przed nim z demonicznym wyrazem twarzy i uśmiechał się kpiąco. Kiedy ponownie zaatakował swą ofiarę, ta jęknęła i skuliła się jeszcze bardziej.
- Zo-zostaw mnie... - wyszeptał krzywdzony chłopak, a po jego policzkach spłynęły łzy. Tamten jednak ani myślał tego zrobić. Potarł swoje dłonie o siebie i przyłożył je do klatki piersiowej więźnia.  
Rozległo się syknięcie, kiedy szorstka skóra jego dłoni zetknęła się z delikatnym ciałem przetrzymywanego. Jego dotyk parzył. Zniewolony chłopak krzyczał głośno, kiedy jego skóra na klatce piersiowej zaczynała prawie płonąć. Dopiero wtedy okrutny oprawca oderwał się od niego i zaśmiał się cicho.
- Nie ma mowy. Wiesz, że on w końcu przyjdzie cię uwolnić. A wtedy nareszcie dowiem się, gdzie przebywa cała banda i skończę z nimi. Jesteś moim zakładnikiem, Kotku - dokończył z zuchwałym uśmiechem i ponownie zaczął przypalać ciało tamtego.
* * * 
Minął jakiś tydzień. Ulokowaliśmy się w opuszczonym domu, który znaleźliśmy w środku lasu. Suho stwierdził, że woli nie ryzykować powrotu do cywilizacji, przynajmniej na razie. Od czasu do czasu zbliżaliśmy się do małego miasteczka nieopodal lasu po zapasy żywności, ale po którejś wizycie zastaliśmy tylko zgliszcza. Przerażeni staraliśmy się więc trzymać z daleka od miejsc, w których mieszkały bliskie nam osoby. Mimo, że nie byli prawdziwymi rodzinami, widziałem, że chłopaki, którym się bardziej poszczęściło, martwili się ogromnie o swoich rodziców czy rodzeństwo.
Sehun godzinami potrafił wpatrywać się w zdjęcie "swojej" rodziny - matkę, ojca, siebie, malutką siostrzyczkę i dwa labradory. Wszyscy szczęśliwi i roześmiani, zatrzymani w czasie nad brzegiem jeziora w letni dzień. 
Na szyi Yixinga wisiało srebrne serduszko na długim łańcuszku. Nieraz widziałem, jak otwiera je i z niepokojem i troską spogląda na portretowe zdjęcia swoich rodziców. Wisiorek codziennie chował pod ubrania, jakby chciał w ten sposób chronić ich przed wszystkim.
Prowadzenie takich obserwacji pozwoliło mi odkryć jeszcze jedną rzeczy. W chmurne popołudnia Chanyeol bardzo często siadał na parapecie wielkiego okna w salonie, wyciągał nieduży kawałek papieru z kieszeni jeansów, patrzył na niego i płakał. 
Początkowo zdziwiło mnie to. Potem zacząłem zastanawiać się, czy to nie zdjęcie kogoś, kogo stracił. Pewnego dnia, kiedy już dość długo siedział pochlipując, usiadłem na parapecie obok niego i oparłem dłoń na jego ramieniu. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Widać byłem pierwszą osobą, która zainteresowała się jego rozpaczą. Poczułem się dziwnie: w końcu tacy zżyci się ze sobą wydawali.
- Channie - zacząłem cicho i spokojnie. - Co się dzieje?
Z powrotem przeniósł wzrok na swoje kolana, a na materiał spodni spadło kilka łez. Czułem, że zaraz rozklei się na dobre. Odruchowo objąłem go ramieniem i przytuliłem do siebie. Wtulił się we mnie jak małe dziecko.
- Oni ciągle mają mi to za złe...
Powiedział to tak cichutko, ze gdyby nie siedział tak blisko mnie, nie byłbym w stanie go usłyszeć.
- Kto i co ma ci za złe?
Chanyeol westchnął głośno i drżącym głosem zaczął.
- Wszyscy mają mi za złe to, co się kiedyś stało. Śmierć Kyungsoo. Ale ja go nie zabiłem. Ja tego nie zrobiłem. Ja... ja go kochałem...
Po tych słowach wybuchnął niekontrolowanym płaczem. Poczułem wręcz jego smutek. Zacząłem głaskać go uspokajająco po głowie. To, co powiedział, było trochę...dziwne.
Dotarło do mnie właśnie teraz, że oprócz naszego spotkania w parku nie widziałem, żeby chłopak się uśmiechał. Wtedy nawet między nim i Luhanem czułem chłód. Mimo ogólnej życzliwości, rzeczywiście inni traktowali go z rezerwą. 
Ale dlaczego mieliby go obwiniać za coś takiego jak tragiczna śmierć ich przyjaciela?!
Wiedziałem, że Yeollie nie ma powodów, by kłamać. Cierpiał i to od dłuższego czasu, a jego przyjaciele, którzy wydawali mi się tak idealni, zostawili go z tym kompletnie samego...
Kiedy uspokoił się choć odrobinę liczyłem, że zacznie mówić dalej. Nie chciałem go popędzać. Wiedział, że może mi zaufać. Czekałem, aż po prostu się otworzy.
Chanyeol otarł zapłakane oczy, westchnął głośno i nie odsuwając się ode mnie, kontynuował.
- Mam moc ognia. Odkąd to wszystko się zaczęło, odkąd mnie znaleźli i dowiedzieli się, czym władam, jest źle. Oskarżają mnie o każdy atak, traktują jak trędowatego. Pamiętasz, jak spłonął hotel obok parku i uciekaliśmy? O to też mnie obwinili... Luhan starał się pomóc mi wytłumaczyć, bo Junmyeon właściwie nie chciał mnie słuchać. Dla niego wszystko było jasne. Jeszcze Lulu się dostało przez jego telekinetyczne zdolności. Suho wymyślił sobie, że ja stworzyłem kule ognia, a Luhan wysłał je na hotel. Potem mieliśmy próbować cię zabić...
Głos zaczął mu się łamać, a ja po prostu cały trząsłem się z oburzenia. Jak można powiedzieć coś takiego?! I to chłopakowi, który sam był celem Ognia. W dodatku, stracił Kyungsoo.
- Wiesz - zaczął nagle, chociaż na jego policzkach lśniły skapujące łzy. Starłem je czule i przytuliłem go do siebie mocniej.
- Oni próbują mi wmówić, że to ja zabiłem Kyungsoo. Że zrobiłem to z miłości do niego. Potrafisz to zrozumieć?
- Na boga, że co? - wyrwało mi się. Swój głos usłyszałem jakby z oddali. - Kto niby powiedział Ci takie rzeczy?!
- Suho, a myślisz, że kto? On tu rządzi, tak ustalił. Przeważyło to, że pochodzi z rodziny władców. Bardzo ciężko mu się sprzeciwić.
To było nie do pomyślenia. Suho, ten wesoły, uśmiechnięty facet okazał się tyranem?
- No a Kris? - zapytałem trochę głupio. Mój blondyn zawsze wydawał mi się kandydatem idealnym na lidera.
Chanyeol prychnął głośno.
- A zauważyłeś, żeby kiedykolwiek gadali ze sobą? Spójrz na Krisa, kiedy Junmyeon patrzy na niego. On się go boi, Tao. Jedyną osobą, która potrafi przemówić Suho do rozsądku jest Jongdae. Nasz lider ma do niego niezwykłą słabość. Podejrzewam, że gdyby nie Chen, Junmyeon byłby okrutnym draniem dla wszystkich. Tak to skupia się na mnie.
Uśmiechnął się tak smutno, że bardziej przypominało to grymas bólu.
Po tej rozmowie, na moim sielankowym obrazie przyjaciół pojawiły się głębokie, krwawe rysy. Co dziwne, dowiedziałem się jeszcze, że ród, z którego pochodził Suho, składał się z samych wspaniałych rządzących.
Postanowiłem porozmawiać o tej dziwnej sytuacji z Jongdae. Musiałem to jakoś rozwiązać, a tylko on był bardzo blisko Junmyeona.
Okazało się to niebywale trudne. Wiele razy gadaliśmy, o różnych rzeczach, ale zawsze obecny był Suho. Włączał się do rozmowy i miło gawędziliśmy w trójkę. Nie zauważyłem, żeby był wrogo do mnie nastawiony. Za to bardzo pilnował Chena. Jakby się wręcz bał, że ktoś mu go porwie. 
Początkowo mnie to bawiło, potem zrobiło się słodkie, ale teraz zaczynało mnie już niesamowicie irytować. Junmyeon zawsze jakimś cudem trafiał na nas, kiedy zaczynaliśmy rozmawiać. Od razu przyciągał Jongdae władczo do siebie i obejmował go, co wzbudziło we mnie brzydkie przekonanie, że tym sposobem chce mi uniemożliwić dowiedzenie się czegokolwiek. Widziałem, że z Suho jest coś nie tak, ale coś mi mówiło, że nie zawsze zachowywał się w taki sposób.
Na dość długi, bo kilkudniowy, czas dałem sobie spokój z próbami nawiązania kontaktu z Chenem w cztery oczy. 
Pewnego późnego popołudnia, spacerowałem między drzewami bez celu pogrążony we własnych myślach, kiedy poczułem, że ktoś ciągnie mnie za rękaw bluzy. Odwróciłem się szybko, spodziewając się tego, że Suho właśnie atakuje mnie za spoufalanie się z Jongdae. Ale to był właśnie ten ostatni.
Spojrzał na mnie poważnie i powiedział.
- Byłbym idiotą, gdybym nie zauważył o czym chcesz pogadać. Jutro ma iść do miasteczka po zapasy. Porozmawiamy w tym miejscu, okej?
Przytaknąłem szybko, a Chen uśmiechnął się do mnie krótko i pobiegł w stronę chatki. Westchnąłem cicho. Czułem ulgę, że już jutro wszystkiego się dowiem. Dziwiła mnie zmiana, jaka zaszła w Junmyeonie, bo wiedziałem, że musiała ona nastąpić, oraz charakter jego relacji z Jongdae.

5 komentarzy:

  1. Kai i Tao? omo *-* tego jeszcze nie czytałam, a dużo czytałam xD
    No co mogę ci moja droga Unnie powiedzieć? (pozwól, że będę się tak do ciebie zwracać :) tak łatwiej)
    Co nowy rozdział to mnie zaskakujesz :)
    Masz talent do pisania i lekko się czyta :3
    Ja chcę więcej i więcej~ xD
    Weny~ ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Omomomomomomomomomomo <3
    Genialne ,życzyć tylko weny <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Przybyłam w kategorii nowej czytelniczki ^^!! Pierwsze, co nasuwa mi się na myśl: "Biedny Upie"... hahaha, jestem BABY, więc czego się spodziewać ;P. Aż mnie serduszko zabolało, jak czytałam tą scenę :/. No nic, czekam na następny rozdział z niecierpliwością ;).
    Pozdrawiam~ ^^.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurcze Kai znajdź sb inną miłość ! Nie możesz psuć TaoRisa, a ja nie mogę być smutna z powodu, że Tao cię odrzuca ! Ooo mam dla ciebie idealną partię ... a co powiesz na JongUpa ? *w* On byłby świetny w tej roli ;> Cały czas gdy był pokazik TaoRiska czułam, że Kai tak naprawdę nie śpi, wszystko słyszy i wpada w szał TT TT Ale i tak Kris i Tao byli tak bardzo mega kawaiiiiiii ~!~!~! kyaa *w* JongUp ! Omg Ognik się nad nim tak pastwi ?! A co mu to teraz da ? Przecież nawet nie poinformował Tao, że go ma ! Niech on go w spokoju zostawi ! Naprawdę JongUpa go polubiłam, a tu teraz tak się znęca nad biednym stworzonkiem ?!?! Jak Ognik śmie ? Ja tam zaraz się przejdę >< ! Nie martw się Uppie ~ Taosiek zaraz pobiegnie z pomocą ~! TToTT Omg Yeollie ~! Jak oni mogą być na ciebie źli ?! Jak wgl można być na ciebie złym ?! Przecież to nie twoja wina, że masz taką, a nie inna moc ! Spokojnie, panda załagodzi sytuację ^ ^ Co nie zmienia faktu, że zawiodłam się na Suho ! Jak on może być zły ? Suho ? Ten idiota ? xDD <3 Wrrrrr staje się moim wrogiem w tym opowiadaniu ! Nie będzie tak na mojej warcie ! xD
    Jia Yo ~!

    OdpowiedzUsuń
  5. KTO PRZYGARNIE BIEDNEGO KAIA? ~.~
    :ccc

    OdpowiedzUsuń