poniedziałek, 31 marca 2014

[Falling...] Rozdział 7.

<<<<rozdział 6.                                                                                rozdział 8.>>>>

Od autorki: Dzisiaj nie mam zbyt wiele do napisania. Nowego rozdziału nie było długo, bo przyszła sesja egzaminacyjna, a zaraz potem wtopiłam się w urodziwy świat Opowieści z Narnii i nie bardzo chciało mi się pisać, coby czegoś nieświadomie tutaj nie wkręcić, potem zakochałam się w Teen Wolfie (i znowu nie chciałam czegoś wkręcić), a jeszcze potem do Polski postanowiła przyjechać jedna z moich Kochanych Mendusi (KLIK) i trzeba było się na koncert wybrać, a potem przeżywać ♥.♥. Niedługo na blogu pojawi się także nowe fan fiction, chociaż genezą wybiega daleko w przeszłość. 
Dziękuję wszystkim, którzy włażą na bloga. Od razu witam także serdecznie Lu Ji Yeol, Gabi W. oraz Rox Choi, nowych czytelników :)
A teraz, zapraszam do lektury :3


~*~.~*~.~*~.~*~.~*~

Następnego dnia obudziłem się o świcie. Nie zdążyłem nawet porządnie wstać, gdy usłyszałem jakiś ruch i paniczne głosy z dołu. A zaraz potem jęk, jęk bólu i strachu. Po chwili kolejny. I jeszcze jeden.
Serce zamarło na chwilę w mojej piersi: czyżby właśnie ktoś został ranny? Pocieszyłem się myślą, że Yixing na pewno szybko go wyleczy. Prędko pozbierałem się do kupy i zszedłem na dół.
Zimno poczułem już w przedpokoju. Wszystkie okna i drzwi były pootwierane i wyglądało na to, że nie zamknięto ich przez większość nocy. Już miałem zamknąć duże okno, przez które wlatywał do środka wyjątkowo nieprzyjemny ziąb, gdy z piwnicy wyszedł Kris i idąc do kuchni, powiedział do mnie:
- Zostaw otwarte. Nawet nie chcę myśleć, jak to musi śmierdzieć.
Zanim zdążyłem go zapytać co się w ogóle stało, zniknął za drzwiami. Poszedłem za nim aż do pokoju zaraz za kuchnią. Zanim nawet przekroczyłem próg pomieszczenia, cofnąłem się ze wstrętem.
Kris miał rację. Śmierdziało tu piekielnie.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że zapach ten nie przypominał niczego innego jak spalenizny. Cały ten pokój wyglądał na stratowany, jak gdyby trawiły go płomienie. Przy szczątkach mebli krzątali się Kris, Sehun i Kai. Oprócz oczywistej odrazy na ich twarzach malowało się także przerażenie.
- Na boga... - wystękałem, z trudem powstrzymując odruch wymiotny. - Co-co tu się stało?
Zszokowany, jeszcze raz omiotłem wzrokiem całą scenę oraz Minseoka, który właśnie wszedł przez drzwi prowadzące do ogrodu.
- Nie wiemy jakim cudem ale dostał się tu - powiedział ten ostatni smętnie zwieszając głowę, po czym zwrócił się do Krisa.
- Jak mam to powiedzieć Baekhyunowi? - w jego głosie było słychać rozpacz i kompletną bezradność.
- Ja mu powiem...jak tylko wstanie - odparł Sehun patrząc na niego smutno i nerwowo zagryzając wargę.
- Ale...Minnie...jesteś pewien, że nic już nie możemy zrobić? - zapytał Jongin tak cicho, że raczej usłyszeliśmy jego myśli niż głos.
Kris westchnął głośno i spojrzał w sufit, a minę miał taką, jakby z trudem hamował płacz.
- Naprawdę, nie wiem co jeszcze można zrobić - zaczął Minseok. - Nie znam się na lecznictwie...nie wiem nawet, czy przeżyje kolejne kilka godzin...
Ale ja już nie słuchałem...wyszedłem do ogrodu, bo nagle prawda uderzyła we mnie z całą swoją mocą. Skoro było tak źle...
Pradawny Ogień nie był tylko bezmyślnym żywiołem na usługach magów. Jak widać, miał swój rozum i doskonale znał nasze czułe miejsca. Ugodził dokładnie w jedno z nich i to właśnie wtedy, gdy wydawało nam się, że poczuliśmy smak bezpieczeństwa. Ale to był fałszywy alarm, który tylko zamydlił nam oczy skrywając za sobą bezbrzeżne okrucieństwo. Opuściliśmy gardę, wystawiliśmy się wrogowi bez większych trudności, a teraz...
A teraz jedyna osoba, która mogła nas zregenerować...jedyna, która dodawała wszystkim otuchy, gdy było bardzo źle...ta osoba leżała umierająca na tyłach domu.
A my nie byliśmy nawet w stanie jej pomóc.
Nie wiem dlaczego ale mimo przeszywającego mnie uczucia potwornego smutku coś mówiło mi, że z tej sytuacji jest wyjście. I to nawet bardzo proste wyjście.
Tym razem moja podświadomość zaczęła działać sama. Zanim zdałem sobie sprawę z tego, co w ogóle robię, chłopaki już nieśli Yixinga w kierunku, w którym ich prowadziłem. Szedłem na przedzie tego pochodu, a byliśmy już głęboko w lesie, kiedy dotarło do mnie gdzie idziemy i co to da. No tak, ta myśl była genialna i właściwie zacząłem ją wcielać w życie bez swojego własnego udziału, gdyż początkowo miałem w głowie jedynie pustkę. Teraz natomiast zacząłem sam sobie gratulować.
Kiedy zatrzymałem czas i poszedłem po wodę, aby ugasić płonących Luhana i Sehuna nie zwróciłem na to uwagi, ratowanie przyjaciół było ważniejsze. Teraz po prostu uderzyło we mnie, że po pierwszej wylanej porcji wody, gdy żar osłabł, doskonale widziałem ich skórę. Przypaloną, z paskudnymi bąblami. Ale z każdym wiadrem obrażenia blakły, a ich ciała wydawały się zdrowieć. Za ostatnim razem oparzenia zniknęły.
To musiała być sprawka tej wody.
I tam właśnie szliśmy, w stronę tego jeziorka obok niedużego wzgórza. Miałem przeczucie, że odkąd go odkryłem, coś mnie do niego ciągnęło.
Woda była chłodna, ale nie zimna. Ponieważ obrażenia Laya wyglądały na bardzo rozległe, Kris delikatnie go rozebrał i zanurzył się podtrzymując przyjaciela tak, aby jego głowa nie dostała się pod powierzchnię. W pełnej napięcia ciszy usłyszeliśmy nagle westchnienie ulgi Yixinga. Zapewne rany przestawały go już palić i piec. Kris oparł go o swoją klatkę piersiową plecami i uważnie obserwował jego skórę. Nadal jednak czekaliśmy bez żadnego ruchu czy słowa. Przysiągłbym, że każdy bał się chociaż głębiej odetchnąć.
I wtedy zauważyłem, że twarz Laya, początkowo ściągnięta bólem i blada, wypogodziła się, a na policzki zaczął wracać mu rumieniec. Kris spojrzał na nas z uśmiechem i radością w oczach i wyciągnął prawą rękę Yixinga z wody. Po oparzeniach nie było najmniejszego śladu.
* * *
To była długa, pełna radości noc, którą spędziliśmy pod gołym niebem obok jeziorka. Tylko ja czułem się trochę niefajnie. Mimo uśmiechu na ustach wiedziałem dobrze, że straciłem jedyną być może okazję, aby swobodnie porozmawiać z Jongdae.
W końcu wszyscy zasnęli umęczeni wydarzeniami tego dnia jak i przekonani, że tej nocy nic złego się nie wydarzy. Niestety, do mnie sen nie chciał przyjść. Po paru godzinach przewracania się z boku na bok wstałem i po cichu oddaliłem się od przyjaciół. Było jasno od gwiazd i wielkiego księżyca.
Pełnia...
Podobno w takim czasie mnóstwo rzeczy się zmienia...
Tak słyszałem...dawno temu. W każdym razie, księżyc spowijał swoim światłem tajemniczy pagórek obok Leczniczego Jeziorka, jak je nazwaliśmy, co sprawiło, że jeszcze bardziej mnie fascynował. Miałem wrażenie, że jest w nim coś dziwnego i niesamowitego zarazem. Że ma on jakieś szczególne znaczenie, chociaż niczym takim się nie wyróżniał spośród innych wzgórz w tej okolicy. Był mały i na pierwszy rzut oka przypominał domek jakiegoś hobbita.
Zbliżyłem się znacznie do tego wzniesienia i zacząłem obchodzić go od strony lasu. Zdawało mi się, że coś tam zobaczę, że coś znajdę.
Przeczucie mnie nie myliło. Kiedy tylko straciłem już z oczu obóz chłopaków, zauważyłem, że można w ten pagórek "wejść". Nie inaczej. Była tam wydrążona, na wzór prawdopodobnie drzwi, jama, a skalny korytarz prowadził w dół. Może do jakiejś komnaty pod jeziorem...Plama księżycowego światła pozwalała mi ocenić tylko tyle. Dalej ziała nieprzenikniona ciemność.
Właśnie zastanawiałem się, czy nie zaryzykować i nie iść tam, gdy usłyszałem czyjeś kroki. Odwróciłem się gwałtownie, a w tej samej chwili zza ściany pagórka wyszedł Chanyeol.
- A, tu jesteś. Zastanawiałem się gdzie polazłeś - powiedział cicho, ale pogodnie, a na jego wargach po raz pierwszy od dawna pojawił się uśmiech. 
- Nie mogę spać - odpowiedziałem zgodnie z prawdą odwzajemniając ten niespodziewany uśmiech. - Patrz co znalazłem.
Podszedłem bliżej wejścia i czekałem aż Chanyeol zrobi to samo. Jego źrenice rozszerzyły się z zainteresowania. Oparł dłonie na głazach z obu stron przejścia i zajrzał do środka.
- To chyba leci w dół. Wchodziłeś tam? - kiedy zadawał pytanie, wysunął głowę z ciemności i rzucił mi uważne spojrzenie.
- Właściwie to miałem taki zamiar, ale usłyszałem, że ktoś idzie. No i to byłeś ty. W sumie to strasznie tam ciemno, więc może jak już tu jesteś, sprawdzimy to razem?
- Niegłupie - zachichotał. - Lepiej pakować się w kłopoty we dwójkę. Cóż, może przyzwałeś mnie tu telepatycznie, kto wie? Słyszałem, że kiedyś takie sytuacje między naszymi się zdarzały. No nic, chodźmy. Odkrywcy przodem. 
Zaśmiałem się cicho na widok jego uprzejmej miny i nie bardzo wiedząc czego się spodziewać, zagłębiłem się w ciemny korytarz. Chanyeol ruszył zaraz za mną.
* * * 
Nie mam pojęcia jak długo szliśmy w zupełnych ciemnościach pochylając się. Nie mówiliśmy nic, ale miałem wrażenie, że obaj zamiast strachu czujemy podniecenie całą tą wędrówką. To było bardzo dziwne: wejść do jakiegoś tajemniczego przejścia i odczuwać coś graniczącego ze spełnianiem najskrytszych marzeń. W każdym razie, w pewnym momencie tunel zakręcił ostro w lewo. Kiedy wszedłem tam po omacku szukając drogi byłem odwrócony tyłem do jeziora. Nie była to więc droga prowadząca do podwodnej krypty. Zrobiłem jeszcze parę kroków i nagle moje dłonie błądzące po ścianach wyczuły, że wnętrze zaczyna się zmieniać. Zamiast rozkutych kamieni, grudek ziemi i korzeni drzew jak dotychczas, ściany były jakby wyłożone gładkimi płytami z wyrzeźbionymi zdobieniami. Tych niestety nie mogłem zobaczyć przez panujący tu mrok. Poczułem, że ktoś łapie mnie z tyłu. Dopiero kiedy złapałem dłoń Chanyeola ciągnącą mnie za koszulkę z tyłu zdałem sobie sprawę z tego, że chłopak drży z jakiejś ekscytacji. Zacisnąłem swoje palce na jego i szliśmy dalej. W końcu pokazał się kolejny zakręt, tym razem w prawo. Gdy do niego doszliśmy, od razu w oczy rzuciło nam się niedalekie wyjście z podziemi. Biło stamtąd jasne światło.
- Czujesz? - odezwał się nagle Chanyeol głosem cichym, ale podniosłym i uroczystym. Jego szept w betonowym korytarzu zabrzmiał jak głośny krzyk. Zamrugałem gwałtownie i wciągnąłem powietrze do płuc. Uderzyła mnie jego słodycz, odżywczość i piękno. 
Czułem to.
WRACALIŚMY DO DOMU.
Moje serce biło tak mocno, że już po chwili było to jedyne z czego zdawałem sobie sprawę. Krew huczała mi w uszach, a w gardle zaschło kompletnie. Nie mam pojęcia jak pokonaliśmy resztę drogi do wyjścia na zewnątrz, ale podejrzewam, że był to bieg, najszybszy na świecie bieg.
Aby tylko wybiec. 
Jeszcze tylko trochę, jeszcze jeden krok i...
Naszym oczom ukazała się najpiękniejsza kraina. Tym razem byliśmy w niej naprawdę.
Nie mogłem uwierzyć, że stoję po kolana w bujnej, lawendowej trawie. Dookoła rosły krzewy z wielkimi białymi kwiatami. Na pastelowym horyzoncie majaczyło pasmo górskie, a niedaleko rósł las z fioletowymi liśćmi w kształcie ziemskich motyli. 
Przez cały ten czas trzymałem Channiego za rękę, więc lekko przechyliłem się w bok, kiedy upadł na kolana. Odwróciłem wzrok od piękna przede mną przenosząc go na przyjaciela i przykucnąłem przy nim.
- Taka szkoda...że on tego nie doczekał - powiedział ze smutkiem, a ja od razu zrozumiałem, że chodzi mu o Kyungsoo.
Objąłem go ramieniem i dopiero wtedy dostrzegłem zmiany jakie zaszły w jego wyglądzie.
Oczy Chanyeola wyglądały jakby zaczęły odbijać kolory tego świata. Piękna fiołkowa barwa wypełniła jego brązowe dotąd tęczówki. Rudawe włosy pojaśniały tak bardzo, że po chwili w niczym nie ustępowały moim. Poczułem ciepło na nadgarstku: tym razem mój symbol nie mienił się już fioletem. Miał kolor tutejszych drzew, a jego czerń całkowicie zanikła.
W jednej sekundzie uderzyła we mnie fala nieopisanego szczęścia, a gdy Chanyeol spojrzał na swojego fioletowego już także feniksa, jego oczy zabłysły cudownie.
Wstaliśmy z kolan wciąż patrząc sobie w oczy. W tej chwili miałem wrażenie, że istnieje tylko ten moment, tylko nasza ekscytacja pośrodku nieziemskiej łąki, tylko ten wspaniały zapach powietrza niesplamiony przemysłowymi oparami, tylko wiatr igrający w naszych włosach. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego.
- To najpiękniejszy dzień mojego życia - powiedziałem wprost w fioletowe morze kłębiące się w tęczówkach Chanyeola.
- Tak jak i mój, Tao. Podczas ostatnich dni zapomniałem już czym jest szczęście.
- Wyglądasz świetnie w blondzie - uśmiechnąłem się do niego z radością.
- Tak bzowych oczu jak twoje to nie ma nikt inny - dodał Channie miękkim głosem nie spuszczając ze mnie wzroku.
Przytuliłem go do siebie ocierając swoim nosem o jego nos i pogładziłem jasne pasma jego włosów. Przymknął oczy poddając się temu. Cóż, doskonale wiedziałem jak to jest, kiedy człowiekowi zaczyna brakować czułości.
- Może się rozejrzymy? - zapytałem po jakiejś chwili odgarniając z jego czoła niesforne kosmyki.
- Pewnie! Mam wrażenie, że nie było mnie tu ze sto lat, a nie te dziewiętnaście - wyszczerzył się. 
Ruszyliśmy przed siebie cały ten czas trzymając się za ręce. Było to tak naturalne, że żaden z nas nie miał zamiaru puszczać dłoni drugiego.
Przeszliśmy może kilka metrów, gdy nagle stanąłem jak wryty. Powietrze tej krainy było tak delikatne, że dało się wyczuć najmniejsze jego zmącenie, a to, które poczułem, wcale do małych nie należało. Coś się zbliżało od strony lasku. Nie był to żaden konkretny dźwięk, jedynie sposób w jaki szumiały tamtejsze trawy zdradzał, że coś nadchodzi. Nie zdążyłem nawet odwrócić się w stronę przyjaciela, gdy spomiędzy drzew wybiegło stworzenie tak piękne, że w piersiach zabrakło mi tchu: Jednorożec. Był śnieżnobiały, a jego posrebrzany róg mienił się w ciepłych promieniach słońca. Ciężko było oderwać wzrok od tak majestatycznego zwierzęcia, ale zrobiłem to od razu słysząc odgłos zsuwania się z grzbietu.
Była to Dziewczyna.
Miała długie do pasa, proste, tak jasne że aż białe włosy. Niektóre z pasm mieniły się na niebiesko. Jej oczy były koloru wyrafinowanego ciemnego fioletu co przy mlecznobiałej cerze dawało niesamowity kontrast. Miała na sobie białą sukienkę ze wspaniałego, puszystego materiału, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Wyglądał jak utkany z ziemskich dmuchawców i sprawiał wrażenie kruchego i miękkiego.
Dziewczyna patrzyła na nas, a my byliśmy zdolni odpowiadać jej jedynie tym samym. Mityczny Koń u jej boku zajął się wsuwaniem lawendowej trawy zupełnie nie interesując się sytuacją. Myślałem już, że ta cisza nigdy się nie skończy, ale po chwili usłyszałem dźwięczny, melodyjny głos Dziewczyny:
- To wy, prawda? Przesiedleńcy...
- Jeśli chodzi ci o to, że wysłano nas w inny świat to tak, to my. A ty to kto? - odezwałem się pewnie i zauważyłem, że mój głos brzmiał teraz tak samo śpiewnie jak jej.
- To jest chyba oczywiste.
- No właśnie...nie bardzo - powiedział Chanyeol. - Dowiedzieliśmy się, że przeżyło nas dwunastu, w tym żadnej dziewczyny.
Nieznajoma pokręciła głową, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Coś źle zrozumieliście. Wysiedlono dwunastkę chłopców. Inni zostali tutaj.
- Ale...dlaczego? - zapytałem.
- Po prostu, nie było na to czasu. Wybaczcie mi oschłość. Odkąd zmarła moja matka jestem tutaj sama. Dawno z nikim nie rozmawiałam. Refoo, mój wierny druh - tu poklepała czule Jednorożca po boku (co nadal nie wzbudziło jego zainteresowania) - to cudne zwierzę, ale mówić nie potrafi. Na imię mi Sulli.
- Miło cię poznać Sulli, jestem Tao - przedstawiłem się z szerokim uśmiechem.
- Tao? - podjęła pogodnie Dziewczyna patrząc na mnie z ciekawością. - No tak, syn Zegarnika co przeganiał lub stopował Czas. Słyszałam o twoim ojcu wiele dobrego.
- Naprawdę? 
Nigdy w życiu nie spotkałem swoich rodziców, więc jakiekolwiek wiadomości o nich jakby wybudzały mnie ze złego snu. Mogłem je chłonąć jak gąbka wodę.
- Spokojnie, porozmawiamy o nich wkrótce - Sulli mrugnęła do mnie okiem bezbłędnie odczytując moje myśli, po czym podeszła do Chanyeola.
- Byłeś przy moim bracie w dniu jego śmierci... - zaczęła smutno, a z Channiego jakby ktoś wypuścił powietrze - wesołe błyski znów zastąpił żal. 
Dziewczyna położyła mu dłoń na ramieniu.
- Nie smuć się, to nic nie da. Wiem, że szczerze go kochałeś. Pragnąłby twojego szczęścia. Jedyne czego żałuję to to, że narodziłam się po jego Przesiedleniu. Nie było mi dane go poznać* - westchnęła cicho, a kiedy uniosła ręce by objąć Chanyeola, zauważyłem na jej nadgarstku nieznany mi symbol. 
Nie przypominał niczego szczególnego, może jedynie głowę jakiegoś demona. Pomyślałem, że Sulli musi być niezwykle mocna.
- Dlaczego...dlaczego moje włosy się zmieniły? - spytał nagle mój przyjaciel jakby chciał odgonić od siebie natarczywe wspomnienia.
- To proste. Aby nie wyróżniać się wśród ziemskich dzieci, co mogłoby przynieść na was zgubę, rzucono na was czar przypominający w efekcie technikę kamuflażu. Upodobniliście się tym samym do typowych przedstawicieli tamtego świata i mogliście długo przeżyć. Po powrocie przechodzicie Odmianę, stajecie się na powrót sobą bez żadnych masek i przykrywek. Wszystko w was jak i wy sami jesteście najprawdziwsi tutaj, w Tarnie...
- Gdzie?! - zawołaliśmy obaj słysząc jej ostatnie słowo.
- Tarna... - powtórzyła blondynka. - To to miejsce, wasz prawdziwy świat, wasz dom.

~*~.~*~.~*~.~*~.~*~
Co sądzicie o nowej bohaterce? :) Więcej o niej TUTAJ.

_
* - czas to pojęcie względne, pamiętajcie o tym :3

4 komentarze:

  1. Wow,wow ,wow. Genialny rozdział ~. Doczekałam się wreszcie! :3. No więc życzę dużo weny i takich tam~ <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział, tylko w momencie dotarcia do jeziorka zaczęłam się gubić: czy poszkodowanym jest Lay, czy Yxing. Potem pełna niepewności weszłam na wikipedie(ja - nierozeznana we wszystkich członkach EXO), a tam pisze, że to ta sama osoba xD. Poczułam się strollowana przez własny umysł xP. Rozdział świetny, tylko zastanawia mnie jedno: czy Taoś i Channie mają zamiar wrócić po resztę xD?

    OdpowiedzUsuń
  3. To opanowanie Kai, Krisa i Sehuna gdy sprzątali mnie najbardziej zadziwiło O.o Jednak szybko to minęło, bo Lay został prawie spalony na śmierć... TToTT Ale, ale nie, kiedy na warcie stoi Tao ! xD Ten to wgl bohater jakich mało ! (Ta rola bardzo mi się podoba *w* xD) Niestety jest jedno, co doprowadza mnie u niego do szału, a mianowicie jego stałe powiedzonko, gdy jest czymś przerażony i zmartwiony ''Na boga'' jejku jak mnie ono drażni ! xDD Wybacz TT TT xD Jak dla mnie Tao i Chanyeol powinni poczekać do świtu, obudzić wszystkich i razem zejść do tej jaskini, a nuż tam byłby ten Ognik czy cokolwiek innego ? Ahh ci oczywiście nie myślą ! Cały czas jak wchodzili miałam złe przeczucia, ale na szczęście się nie sprawdziły ^ ^ a tu baaam trafili do Tarny ! I kto się pojawił ?! Sulli ~ *w* mam nadzieję, że pomoże Tao w związku z JongUpem ! Wierze w nich oboje *O* Tao będzie sobie myślał, że koniec już jego zmartwień, a tu będzie musiał biednego sfajczonego JongUpa ratować T T Tylko żeby nic mu nie było ! (ale niech będzie takim bohaterem, który prawie umiera jednak jakimś cudem ożywa xD omg uwielbiam takie zakończenia ! Szczególnie (moja natura znęcania się nad głównymi bohaterami xD) gdy bohater cierpi ... >DDD xD) Hwaiting drużynie EXO !
    Jia Yo ~!~!~! A teraz cierpię, bo nie ma dalszych części TT TT

    OdpowiedzUsuń