Od autorki: Jak to wszystko podsumować... Ten rozdział był już gotowy od pewnego czasu, ale kiedy już już miałam go dodawać, nagle okazało się, że szanowna wytwórnia SM zmieniła chłopakom symbole - KLIK. Najbardziej ubolewam nad znakiem Kaia, ale przejdziemy przez to, w Falling... zostaniemy przy starej symbolice. To samo z liczbą członków, mimo, że odejście Krisa z EXO jest więcej niż prawdopodobne, nie wyobrażam sobie rozwalać główny pairing pod koniec opowiadania (i pozbawiać się radości z pisania o biasie zwłaszcza, gdy końcówkę mam dopiętą na ostatni guzik; możliwe, że Kris spierdolił wszystko, ale nie spierdolił mojej sympatii do niego i tego się trzymam, tak że jak będą tu nowe opowiadania o EXO, to tylko z OT12). A teraz, życzę Wam przyjemnej lektury i powrotu do normalności po tych tragicznych wydarzeniach. Enjoy!
Witam także serdecznie Klaudię Jankowską i ShiShi Yokumoo. <3
~*~.~*~.~*~.~*~.~*~
- Pospieszcie się!- usłyszałem ponownie głos Sulli i podniosłem wzrok. Dziewczyna patrzyła w niebo, dokładnie w miejsce, gdzie na lawendowym niebie jaśniał tajemniczy, błyszczący punkt, tak niepodobny do ziemskich gwiazd. - Przejście zamknie się, gdy Tonor - tu ponownie wskazała na punkt - zniknie z widnokręgu.
Dziwne ciało astralne wisiało już nisko nad szczytami górskimi.
- Tonor? - powtórzyłem zaciekawiony obserwując źródło światła. - Czy to coś jak nasze słońce?
- Tak, dokładnie. Zachodzi w dokładnej korelacji z waszym księżycem. Ale przejście nie otwiera się codziennie.
- To znaczy, że mamy tam wrócić? - zapytał Chanyeol, a w jego głosie zabrzmiało rozczarowanie.
- Naturalnie - odparła Sulli odrzucając do tyłu włosy. - Przed wami długa droga nim wrócicie tu na dobre. Trzeba unicestwić Wieczysty Ogień, uratować Zakładnika i Pojednać się. Tylko wszyscy razem zamkniecie przejście na wieki.
Jej słowa zabrzmiały niezwykle dziwnie, obco i niezrozumiale. Spojrzałem na nią pytająco. Przewróciła ślicznymi oczami.
- Nie czas teraz na odpowiedzi, dowiecie się wszystkiego, ale idźcie już! I pamiętajcie, możecie tu wrócić tylko w czasie pełni księżyca.
Mówiąc, a raczej krzycząc, Sulli biegła wraz z nami do włazu korytarza. Odwróciłem się i rzuciłem ostatnie spojrzenie na wspaniały, wrzosowy świat. Po chwili ruszyliśmy z Chanyeolem ciemnym korytarzem, a słodki zapach ustępował coraz bardziej woni wilgoci. Czułem, jak opuszcza mnie energia. Wciąż trzymałem przyjaciela za rękę: on także czuł się źle.
Zrobiliśmy to, na co wcale nie mieliśmy ochoty.
Opuściliśmy TĄ krainę na rzecz szarej, zbrukanej ziemi.
Kiedy wyszliśmy po drugiej stronie przejścia miałem wrażenie, że to był tylko sen, że to się nie stało.
Że to był jedynie wymysł mojej stęsknionej wyobraźni.
Ale znałem prawdę.
I ta prawda sprawiała, że smutek omal nie rozsadził mnie od środka.
Dziwne ciało astralne wisiało już nisko nad szczytami górskimi.
- Tonor? - powtórzyłem zaciekawiony obserwując źródło światła. - Czy to coś jak nasze słońce?
- Tak, dokładnie. Zachodzi w dokładnej korelacji z waszym księżycem. Ale przejście nie otwiera się codziennie.
- To znaczy, że mamy tam wrócić? - zapytał Chanyeol, a w jego głosie zabrzmiało rozczarowanie.
- Naturalnie - odparła Sulli odrzucając do tyłu włosy. - Przed wami długa droga nim wrócicie tu na dobre. Trzeba unicestwić Wieczysty Ogień, uratować Zakładnika i Pojednać się. Tylko wszyscy razem zamkniecie przejście na wieki.
Jej słowa zabrzmiały niezwykle dziwnie, obco i niezrozumiale. Spojrzałem na nią pytająco. Przewróciła ślicznymi oczami.
- Nie czas teraz na odpowiedzi, dowiecie się wszystkiego, ale idźcie już! I pamiętajcie, możecie tu wrócić tylko w czasie pełni księżyca.
Mówiąc, a raczej krzycząc, Sulli biegła wraz z nami do włazu korytarza. Odwróciłem się i rzuciłem ostatnie spojrzenie na wspaniały, wrzosowy świat. Po chwili ruszyliśmy z Chanyeolem ciemnym korytarzem, a słodki zapach ustępował coraz bardziej woni wilgoci. Czułem, jak opuszcza mnie energia. Wciąż trzymałem przyjaciela za rękę: on także czuł się źle.
Zrobiliśmy to, na co wcale nie mieliśmy ochoty.
Opuściliśmy TĄ krainę na rzecz szarej, zbrukanej ziemi.
Kiedy wyszliśmy po drugiej stronie przejścia miałem wrażenie, że to był tylko sen, że to się nie stało.
Że to był jedynie wymysł mojej stęsknionej wyobraźni.
Ale znałem prawdę.
I ta prawda sprawiała, że smutek omal nie rozsadził mnie od środka.
* * *
Świtało. Na polanie zaczęło robić się tłoczno, kiedy chłopaki budzili się i wstawali chcąc w miarę możliwości ogarnąć się i przygotować coś do jedzenia.
Ja na nic nie miałem ochoty.
Snułem się między nimi z przyklejonym do ust sztucznym uśmiechem. W głowie tłukły mi się słowa Sulli.
Pokonać Ogień.
Naprawdę my mamy to zrobić? Ale co my możemy, czy ona naprawdę twierdzi, że jesteśmy w stanie, że damy radę?
Uwolnić Zakładnika.
Fraza ta zasiała w moim sercu nieokreślony niepokój. Kim był ów Zakładnik? Stawiałem, że chodzi o kogoś bliskiego dla któregoś z nas.
Pojednać się.
Tylko to zadanie rozumiałem. Rzeczywiście, byliśmy rozdarci konfliktami, które powinny być zażegnane. Pomyślałem zwłaszcza o relacji Suho i Chanyeola. Jednak nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że to nie wszystko...
Nie zwracałem uwagi na to co się dzieje dookoła. Najpierw roztrząsałem słowa siostry Kyungsoo próbując w nich znaleźć jakikolwiek sens. Potem moimi myślami zawładnęło wspomnienie o pięknym świecie. To było tak...tak cudowne uczucie stać tam i czuć się elementem układanki, który nareszcie trafił we właściwe miejsce, aby na powrót zostać brutalnie wyrwanym z dobrych objęć matki i rzuconym w nieznane. Moje emocje były silniejsze niż kiedykolwiek i coraz ciężej przychodziło mi stłumienie ich w sobie.
Bo tym razem tam byłem, byłem tam naprawdę...
Na ziemię sprowadziło mnie zderzenie się z kimś. Uniosłem głowę i zobaczyłem Yixinga. Jego mina wyrażała zainteresowanie i lekkie zaniepokojenie.
- Tao, dobrze się czujesz? - zapytał z troską i utkwił we mnie wzrok.
Rozejrzałem się. Wiedziałem, że odszedłem trochę od chłopaków, ale nie sądziłem, że aż tak daleko. Staliśmy z Layem w zupełnej leśnej głuszy. To był chyba cud, że nie wpadłem na żadne drzewo. Bolała mnie głowa i nie mogłem na powrót skupić myśli. Dopiero teraz dotarło do mnie, że cały się trzęsę. Na szczęście, nie zacząłem w dodatku płakać.
- N-nie... - wydukałem, zanim w ogóle przetworzyłem tę myśl. Mój mózg funkcjonował w tej chwili jak stary, zardzewiały wewnątrz zegar. Koła zębate ledwo się obracały z przeraźliwym jękiem nienaoliwionych zawiasów. Najgorsze było to, że ten dźwięk wibrował w moim umyśle, to nie była wyobraźnia. Pokręciłem gwałtownie głową, ale nic to nie dało. - To znaczy...tak, dobrze - poprawiłem się po dłuższej chwili niezbyt pewnie.
Co się dzieje? Nie mam pojęcia. Jedyne, co mogłem w tamtej chwili mieć to cicha nadzieja, że z Chanyeolem nie dzieje się to samo. Chyba, ze tak właśnie działał na nas powrót do tego świata.
- Chanyeol... - powiedziałem nagle głośno i tak niespodziewanie, że Lay niemal podskoczył, a ja sam zmarszczyłem tylko nerwowo brwi. W uszach oprócz jęków pojawiły się echa jakichś dziwnych słów. Niedobrze...
- Tao, nie ma tu Chanyeola, to tylko ja, Yixing - Lay z rozpaczą w głosie delikatnie dotknął mojego ramienia. Nie wiedział co robić.
Natomiast ja...nie czułem żadnego bólu wewnątrz, ale tylko ogromny ciężar, który gniótł moje wnętrzności. Miałem wrażenie, że w tej chwili, kiedy my tu stoimy, tam, na polanie dzieje się coś bardzo złego. Odczucie to rosło we mnie z każdą chwilą.
- Chanyeol, nie... - wystękałem nie mogąc skupić się na żadnym bodźcu z zewnątrz. Wtedy zamarłem, jak gromem rażony i spojrzałem na Yixinga ze strachem w oczach. - Idź, pomóż mu... za nim będzie za późno... - wystękałem mając pełną świadomość faktu, że oto w jakiś sposób dano mi do zrozumienia, że z rudzielcem jest coś nie tak.
Lay jednak stał jak wryty patrząc na mnie z przerażeniem. W sumie nie mogłem go winić, ale w tej chwili nie mogłem o tym myśleć. Zacząłem wpadać w panikę, więc jedyne na co mój walczący ze strachem organizm się zdobył, to odwrócenie się na pięcie i pognanie przed siebie najszybciej jak to możliwe.
Oby tylko nie było za późno...
- Tao, dobrze się czujesz? - zapytał z troską i utkwił we mnie wzrok.
Rozejrzałem się. Wiedziałem, że odszedłem trochę od chłopaków, ale nie sądziłem, że aż tak daleko. Staliśmy z Layem w zupełnej leśnej głuszy. To był chyba cud, że nie wpadłem na żadne drzewo. Bolała mnie głowa i nie mogłem na powrót skupić myśli. Dopiero teraz dotarło do mnie, że cały się trzęsę. Na szczęście, nie zacząłem w dodatku płakać.
- N-nie... - wydukałem, zanim w ogóle przetworzyłem tę myśl. Mój mózg funkcjonował w tej chwili jak stary, zardzewiały wewnątrz zegar. Koła zębate ledwo się obracały z przeraźliwym jękiem nienaoliwionych zawiasów. Najgorsze było to, że ten dźwięk wibrował w moim umyśle, to nie była wyobraźnia. Pokręciłem gwałtownie głową, ale nic to nie dało. - To znaczy...tak, dobrze - poprawiłem się po dłuższej chwili niezbyt pewnie.
Co się dzieje? Nie mam pojęcia. Jedyne, co mogłem w tamtej chwili mieć to cicha nadzieja, że z Chanyeolem nie dzieje się to samo. Chyba, ze tak właśnie działał na nas powrót do tego świata.
- Chanyeol... - powiedziałem nagle głośno i tak niespodziewanie, że Lay niemal podskoczył, a ja sam zmarszczyłem tylko nerwowo brwi. W uszach oprócz jęków pojawiły się echa jakichś dziwnych słów. Niedobrze...
- Tao, nie ma tu Chanyeola, to tylko ja, Yixing - Lay z rozpaczą w głosie delikatnie dotknął mojego ramienia. Nie wiedział co robić.
Natomiast ja...nie czułem żadnego bólu wewnątrz, ale tylko ogromny ciężar, który gniótł moje wnętrzności. Miałem wrażenie, że w tej chwili, kiedy my tu stoimy, tam, na polanie dzieje się coś bardzo złego. Odczucie to rosło we mnie z każdą chwilą.
- Chanyeol, nie... - wystękałem nie mogąc skupić się na żadnym bodźcu z zewnątrz. Wtedy zamarłem, jak gromem rażony i spojrzałem na Yixinga ze strachem w oczach. - Idź, pomóż mu... za nim będzie za późno... - wystękałem mając pełną świadomość faktu, że oto w jakiś sposób dano mi do zrozumienia, że z rudzielcem jest coś nie tak.
Lay jednak stał jak wryty patrząc na mnie z przerażeniem. W sumie nie mogłem go winić, ale w tej chwili nie mogłem o tym myśleć. Zacząłem wpadać w panikę, więc jedyne na co mój walczący ze strachem organizm się zdobył, to odwrócenie się na pięcie i pognanie przed siebie najszybciej jak to możliwe.
Oby tylko nie było za późno...
* * *
To nie była wina Ognia.To nie była wina Odmiany. Kiedy Lay wreszcie dotarł na polanę mógł już tylko pomóc mu się zregenerować. Chłopaki powiedzieli, że to wyglądało jak jakiś atak. Luhan dodał, że przypominało napad epilepsji, ale nie miało typowych objawów. Po prostu nagle zaczął świrować. Stanął przed Krisem i obrzucił go takim stekiem wyzwisk, że każdy zaczął się zastanawiać, co się właściwie dzieje.
- Na początku, to ja w ogóle chciałem sobie przypomnieć czy cokolwiek mu zrobiłem - powiedział spokojnie Yifan, gdy było już po wszystkim. - Nawet nie dopuścił mnie do słowa. Na koniec monologu splunął mi w twarz, a potem nagle roześmiał się i stracił przytomność.
Spojrzeliśmy na śpiącego teraz chłopaka. Leżał w cieniu pod drzewem. Żeby było mu wygodniej, Jongin ułożył jego głowę na swoich kolanach i co chwilę zmieniał okład na jego czole.
- Nie myślicie, że on może być chory psychicznie? - przerwał ciszę Baekhyun. - Gdyby się nad tym zastanowić, zawsze zachowywał się jak świr.
Czyżbym usłyszał cichy chichot? Nie musiałem nawet odwracać głowy, żeby wiedzieć, kto to. Suho najwyraźniej bardzo bawiła cała sytuacja.
- A może - wstałem wypowiadając te słowa i mając gdzieś, co się może stać. - Może po prostu to wynik waszego trzymania go na dystans i traktowania jak insekta?!
- A więc wreszcie to się stało... Już od pewnego czasu zastanawiałem się, kiedy wreszcie zbuntujesz się przeciwko nam, Zitao - Suho również wstał. Jego głos był spokojny i zimny, a spojrzenie ciskało gromy. - Ale nie martw się. Nauczysz się porządku.
W tym momencie Junmyeon przeniósł wzrok na Jongdae, który pokręcił głową i wlepił w niego błagalne spojrzenie. Ciemnowłosy miał to jednak gdzieś. Chwycił go za rękę i pociągnął do góry zmuszając do powstania.
- Zrób to! - wrzasnął wściekle potrząsając dłonią chłopaka. Widać było, że nic ani nikt nie jest w stanie go teraz udobruchać.
Rozejrzałem się. Właściwie każdy z chłopaków unikał mojego wzroku i wyglądał na przerażonego. Nawet Kris. Mój silny, odważny Kris wręcz kulił się pod spojrzeniem Junmyeona.
Tak samo jak Jongdae.
Stał, jednak trząsł się cały i wydawało się, że nie długo utrzyma się na nogach. Jego oczy wyrażały rozpacz. Uniósł prawą dłoń i złapał moje spojrzenie. Przepraszam było wszystkim, co dostrzegłem w jego wzroku zanim całkowicie straciłem kontakt z rzeczywistością.
Nawet nie jestem w stanie opisać okropności uczucia, jakie mną wtedy zawładnęło. Miałem wrażenie, że moje ciało zaraz rozsypie się na drobne kawałki. Ból był nieziemski i sprawiał, ze ciężko było nawet złapać oddech. Jedyne, z czego zdałem sobie sprawę oprócz cierpienia t to, ze upadłem. Prąd krążył w moich żyłach jak trucizna i paraliżował mnie całkowicie. Chciałem wrzasnąć, czułem, zę to by mi pomogło, ale nie byłem w stanie nawet otworzyć ust. Straciłem kontrolę nad swoim ciałem i jedyne, czego pragnąłem w tamtej chwili to śmierć.
Te straszne momenty trwały całe wieki. Był tylko ból i ja. Dopiero tysiące lat później zdałem sobie sprawę z tego, że oddycham, moją twarz muskają chłodne źdźbła trawy, a palce u dłoni kurczowo wczepiają się w ziemię.
Wtedy zrozumiałem. I poczułem żal.
Zrozumiałem, że zadanie nazwane przez Sulli pojednaniem się, nie będzie takie banalne. Że to nie jest jakaś sprzeczka. To zaszło za daleko...
Czemu czułem żal? Wiedziałem, ze się go bali, może robił im coś podobnego, ale... W tamtej chwili dość mocno stracili w moich oczach. Nie zrobili nic, kompletnie nic, żeby go powstrzymać.
Nagle z moich uszu ustąpiła ta dziwna pustka i znów zacząłem słyszeć szum wiatru, śpiew ptaków i jakieś jeszcze niezrozumiałe dla mnie dźwięki. Jakby ludzka mowa.
Poruszyłem lekko i niezdarnie głową, a wtedy do moich uszu dobiegło bardzo wyraźne zdanie.
- Przestań już, zabijesz go! - głos był bardzo wkurzony...Kris, to ty? Usłyszałem dźwięk upadającego ciała. - Zadowolony jesteś z siebie? Co ci to dało? - kontynuował blondyn.
Jego głos był mocny i pewny, zero wcześniejszego lęku. Mimo bólu, gdzieś w okolicy mojego serca poczułem przyjemnie rozlewające się ciepło, które odrobinę załagodziło cierpienie. Wtedy też zdałem sobie sprawę z tego, że od pewnego czasu po moich policzkach płyną łzy. Byłem wyczerpany. Całe ciało ciążyło mi jakby wykonano je z ołowiu. Chciałem odpocząć, co było trochę dziwnym odczuciem, bo przecież nic nie robiłem. Było mi nieznośnie sucho w gardle. Wiele bym też dał za poczucie bezpieczeństwa. W tym momencie bowiem, leżąc bezbronny na trawie i nie mogąc się poruszyć, zdawałem się sobie bardzo łatwym celem. Nie wiedziałem do czego dokładnie, ale w mojej głowie dojrzewał paniczny wręcz lęk, który wypełniał mnie całego.
Uświadomiłem sobie, że zaczynam się bać Junmyeona. Starałem się jednak ze wszystkich sił, aby zwalczyć to uczucie. Nie dać się zaszczuć.
- Już nie pamiętasz, co powiedziałem, kiedy zebraliśmy się w większości? - wycedził przez zęby Suho.
- Wiesz dobrze, że nie o to mi chodzi! - odrzekł Yifan mocno i dobitnie. Byłem pod wrażeniem tej szybkiej odmiany. Jeszcze przed chwilą kulił się zlękniony, teraz bez ogródek wypowiadał swoje zdanie.
- Maiłeś być naszym liderem, przewodnikiem, miałeś pomóc ogarnąć sytuację, a nie napawać strachem i trzymać krótko jak niewolników albo psy na smyczy! Nie jesteśmy twoją własnością!
Wciąż leżałem z twarzą zwróconą do ziemi, więc nic nie widziałem, jednak nawet jeśli Suho próbował się odezwać, chłopaki nie dali mu dojść do słowa. Każdy chciał zabrać głos. Nareszcie przestawali się go bać.
Oddychałem już swobodniej, ucisk w klatce piersiowej zelżał. Nagle ktoś przykucnął obok mnie i delikatnie przewrócił na plecy.
- Już dobrze, Tao - usłyszałem kojący głos Yixinga nim zamigotało fioletowe światło i przystąpił do regeneracji. - Jesteś już bezpieczny. Właśnie otworzyłeś oczy nam wszystkim.
- Na początku, to ja w ogóle chciałem sobie przypomnieć czy cokolwiek mu zrobiłem - powiedział spokojnie Yifan, gdy było już po wszystkim. - Nawet nie dopuścił mnie do słowa. Na koniec monologu splunął mi w twarz, a potem nagle roześmiał się i stracił przytomność.
Spojrzeliśmy na śpiącego teraz chłopaka. Leżał w cieniu pod drzewem. Żeby było mu wygodniej, Jongin ułożył jego głowę na swoich kolanach i co chwilę zmieniał okład na jego czole.
- Nie myślicie, że on może być chory psychicznie? - przerwał ciszę Baekhyun. - Gdyby się nad tym zastanowić, zawsze zachowywał się jak świr.
Czyżbym usłyszał cichy chichot? Nie musiałem nawet odwracać głowy, żeby wiedzieć, kto to. Suho najwyraźniej bardzo bawiła cała sytuacja.
- A może - wstałem wypowiadając te słowa i mając gdzieś, co się może stać. - Może po prostu to wynik waszego trzymania go na dystans i traktowania jak insekta?!
- A więc wreszcie to się stało... Już od pewnego czasu zastanawiałem się, kiedy wreszcie zbuntujesz się przeciwko nam, Zitao - Suho również wstał. Jego głos był spokojny i zimny, a spojrzenie ciskało gromy. - Ale nie martw się. Nauczysz się porządku.
W tym momencie Junmyeon przeniósł wzrok na Jongdae, który pokręcił głową i wlepił w niego błagalne spojrzenie. Ciemnowłosy miał to jednak gdzieś. Chwycił go za rękę i pociągnął do góry zmuszając do powstania.
- Zrób to! - wrzasnął wściekle potrząsając dłonią chłopaka. Widać było, że nic ani nikt nie jest w stanie go teraz udobruchać.
Rozejrzałem się. Właściwie każdy z chłopaków unikał mojego wzroku i wyglądał na przerażonego. Nawet Kris. Mój silny, odważny Kris wręcz kulił się pod spojrzeniem Junmyeona.
Tak samo jak Jongdae.
Stał, jednak trząsł się cały i wydawało się, że nie długo utrzyma się na nogach. Jego oczy wyrażały rozpacz. Uniósł prawą dłoń i złapał moje spojrzenie. Przepraszam było wszystkim, co dostrzegłem w jego wzroku zanim całkowicie straciłem kontakt z rzeczywistością.
Nawet nie jestem w stanie opisać okropności uczucia, jakie mną wtedy zawładnęło. Miałem wrażenie, że moje ciało zaraz rozsypie się na drobne kawałki. Ból był nieziemski i sprawiał, ze ciężko było nawet złapać oddech. Jedyne, z czego zdałem sobie sprawę oprócz cierpienia t to, ze upadłem. Prąd krążył w moich żyłach jak trucizna i paraliżował mnie całkowicie. Chciałem wrzasnąć, czułem, zę to by mi pomogło, ale nie byłem w stanie nawet otworzyć ust. Straciłem kontrolę nad swoim ciałem i jedyne, czego pragnąłem w tamtej chwili to śmierć.
Te straszne momenty trwały całe wieki. Był tylko ból i ja. Dopiero tysiące lat później zdałem sobie sprawę z tego, że oddycham, moją twarz muskają chłodne źdźbła trawy, a palce u dłoni kurczowo wczepiają się w ziemię.
Wtedy zrozumiałem. I poczułem żal.
Zrozumiałem, że zadanie nazwane przez Sulli pojednaniem się, nie będzie takie banalne. Że to nie jest jakaś sprzeczka. To zaszło za daleko...
Czemu czułem żal? Wiedziałem, ze się go bali, może robił im coś podobnego, ale... W tamtej chwili dość mocno stracili w moich oczach. Nie zrobili nic, kompletnie nic, żeby go powstrzymać.
Nagle z moich uszu ustąpiła ta dziwna pustka i znów zacząłem słyszeć szum wiatru, śpiew ptaków i jakieś jeszcze niezrozumiałe dla mnie dźwięki. Jakby ludzka mowa.
Poruszyłem lekko i niezdarnie głową, a wtedy do moich uszu dobiegło bardzo wyraźne zdanie.
- Przestań już, zabijesz go! - głos był bardzo wkurzony...Kris, to ty? Usłyszałem dźwięk upadającego ciała. - Zadowolony jesteś z siebie? Co ci to dało? - kontynuował blondyn.
Jego głos był mocny i pewny, zero wcześniejszego lęku. Mimo bólu, gdzieś w okolicy mojego serca poczułem przyjemnie rozlewające się ciepło, które odrobinę załagodziło cierpienie. Wtedy też zdałem sobie sprawę z tego, że od pewnego czasu po moich policzkach płyną łzy. Byłem wyczerpany. Całe ciało ciążyło mi jakby wykonano je z ołowiu. Chciałem odpocząć, co było trochę dziwnym odczuciem, bo przecież nic nie robiłem. Było mi nieznośnie sucho w gardle. Wiele bym też dał za poczucie bezpieczeństwa. W tym momencie bowiem, leżąc bezbronny na trawie i nie mogąc się poruszyć, zdawałem się sobie bardzo łatwym celem. Nie wiedziałem do czego dokładnie, ale w mojej głowie dojrzewał paniczny wręcz lęk, który wypełniał mnie całego.
Uświadomiłem sobie, że zaczynam się bać Junmyeona. Starałem się jednak ze wszystkich sił, aby zwalczyć to uczucie. Nie dać się zaszczuć.
- Już nie pamiętasz, co powiedziałem, kiedy zebraliśmy się w większości? - wycedził przez zęby Suho.
- Wiesz dobrze, że nie o to mi chodzi! - odrzekł Yifan mocno i dobitnie. Byłem pod wrażeniem tej szybkiej odmiany. Jeszcze przed chwilą kulił się zlękniony, teraz bez ogródek wypowiadał swoje zdanie.
- Maiłeś być naszym liderem, przewodnikiem, miałeś pomóc ogarnąć sytuację, a nie napawać strachem i trzymać krótko jak niewolników albo psy na smyczy! Nie jesteśmy twoją własnością!
Wciąż leżałem z twarzą zwróconą do ziemi, więc nic nie widziałem, jednak nawet jeśli Suho próbował się odezwać, chłopaki nie dali mu dojść do słowa. Każdy chciał zabrać głos. Nareszcie przestawali się go bać.
Oddychałem już swobodniej, ucisk w klatce piersiowej zelżał. Nagle ktoś przykucnął obok mnie i delikatnie przewrócił na plecy.
- Już dobrze, Tao - usłyszałem kojący głos Yixinga nim zamigotało fioletowe światło i przystąpił do regeneracji. - Jesteś już bezpieczny. Właśnie otworzyłeś oczy nam wszystkim.
* * *
Od tej pory wszystko się zmieniło. Liderem naszej grupki został Kris, co tylko polepszyło sprawę. Mój chłopak nigdy nie miał parcia na władzę - chciał tylko, żebyśmy żyli w harmonii i rozwiązali swoje problemy. Suho powoli zaczynał się rehabilitować. Wyglądało na to, że zrozumiał swoje winy. Zresztą, często widziałem z daleko jak przechadza się wraz z Krisem między drzewami. Miny mieli poważne, a Junmyeon tylko słuchał blondyna i potakiwał skinieniem głowy czerwieniąc się wstydliwie. Ja sam miałem teraz mnóstwo okazji, by rozmyślać nad pozostałymi nam zadaniami. Zlikwidowanie Przedwiecznego Ognia wydawało się oczywiste, ale wcale nie proste. O Zakładniku natomiast nie miałem żadnych nowych informacji, czy chociażby domysłów.
Udało mi się za to porozmawiać z Chenem. Opowiedział mi, że początkowo wszystko było w porządku, a Suho chciał tylko dobra ogółu. Jednak, że z natury był w pewnym sensie chciwy, bardzo szybko zaczęło mu się podobać posłuszne nastawienie chłopaków do niego. Chciał coraz więcej i więcej. Gdy to przestało skutkować, zaczął używać groźby i przemocy. A to już prosta droga do równi pochyłej...
Teraz Junmyeon był już praktycznie inną osobą. Dostrzegałem to każdego dnia, bo nagle miał i czas i uśmiech dla wszystkich. Było widać wpływ pogadanek Krisa.
Największy z jego sukcesów zdarzył się miesiąc później, kiedy siedzieliśmy przy ognisku zaśmiewając się z durnych żartów Chanyeola. Nagle...Suho po prostu przytulił rudowłosego. Początkowo zdumiony i trochę przestraszony chłopak chciał się wyrwać z jego uścisku, ale wtem usłyszeliśmy ciche łkanie i szczere słowa:
- Przepraszam cię, Channie...za wszystkie krzywdy...tak bardzo mi przykro....
Chanyeol z uśmiechem odparł:
- Już ci wybaczyłem, Hyung. Zaczniemy od nowa.
i oddał mocny uścisk.
Wciąż nie bardzo wiemy, czym był atak, który wtedy przydarzył się Chanyeolowi. Ani wcześniej ani później nic takiego nie miało miejsca. W każdym razie, cokolwiek to było, pozwoliło nam się pojednać.
_
Pisałam to przed 15-stym maja, więc proszę nie mieć wątów.
:(
OdpowiedzUsuńWE ARE ONE !
Forever....
Ah, ten suggardaddy. Dobrze, że chociaż zmienił swoje podłe nastawienie do Yeolka. <3 Ciekawy fick. Szkoda, że nie ma więcej części. :(
OdpowiedzUsuńAhh bardzo lubię to ff jednak już dawno nie było kolejnego rozdziału TT TT cały czas czekam jak potoczy się cała ta historia i martwię się o JongUp'a! Czekam na następny rozdział cały czas
OdpowiedzUsuńJia You!
Proszę pisz dalej!
OdpowiedzUsuń