poniedziałek, 11 maja 2015

[Oneshot] Penance

Nad spękaną ziemią unosiło się ogromne, czerwone słońce. Pomarańczowego nieba nie zasłaniała żadna, nawet najmniejsza chmurka. Za chwilę nadejdzie noc, niosąca za sobą zimne, gęste od mroku powietrze, a z każdej szczeliny wyłonią się cienie, gotowe ocierać się o zagubionych wędrowców i przyprawiać ich o uczucie nienazwanej grozy.
Młody chłopak zatrzymał się pośrodku niczego. Był zmęczony, nie mógł już dalej iść, ale wiedział, że jeśli pozostanie w miejscu zbyt długo, nadejdą Oni. A Oni byli zwiastunem największego cierpienia. Przesunął dłonią po swoich zniszczonych blond włosach. Nie miał pojęcia ile czasu minęło odkąd zaczął swój marsz. Ile nocy uciekał przed cieniami mroczniejszymi nawet od najczarniejszych zakamarków nocy. Ile dni cierpiał z powodu upału i niesamowitej wręcz duchoty tego miejsca.
Nie było ucieczki.
Nie było pomocy.
Był przeklęty i dobrze o tym wiedział.
Najbardziej bolał go fakt, że już nigdy go nie zobaczy. Wciąż miał przed oczami jego twarz, ale ten obraz rozpływał się w bezlitosnych promieniach słońca. Tak samo z każdym dniem jego stale brzmiący mu w uszach głos zdawał się oddalać. Zastępowała go przenikliwa, ciężka do wytrzymania cisza oraz odgłos lodowych podmuchów wiatru nocą.
Samotny.
Samotny, wyklęty na wieki.
Czy to naprawdę było takie złe?
Czemu jego miłość nie mogła być tą piękną, czystą, o której każdy chce czytać i której każdy pragnie?
Przecież nie wybrał.
Gdyby mógł, byłaby to chociażby Mei mieszkająca na przeciwko domu jego rodziców. Jej długie czarne włosy głaskałyby go po twarzy, kiedy budziłaby go pocałunkiem. Dałaby mu dzieci, dwójkę albo trójkę, a może nawet więcej. Zamieszkaliby razem z jego psem w jakimś domku na spokojnym osiedlu pod Pekinem. Byliby szczęśliwi do końca swoich dni.
Po ich śmierci także.
A może byłby to Sehun, ten drobny, brązowowłosy chłopak, który pracował jako kelner w restauracji, w której zawsze jadał lunch? Wciąż wspominał dzień, w którym ten zwykle nieśmiały chłopak postanowił zdobyć się na odwagę i zaproponować mu spotkanie.
Często żałował, że się nie zgodził, ale jego serce było już zajęte, a oczy zaślepione tamtym.
Nie wybrał tego.
Dlaczego, dlaczego?
Dlaczego musiał pokochać właśnie...swojego brata?


*

Zasnął. Tylko we śnie wszystko było w porządku, a każda z decyzji mogła zostać podjęta na nowo. Żałował, całym sobą cierpiał przez uczucie, które nim zawładnęło w czasie jego krótkiego, ziemskiego życia. W tej chwili całkowicie wątpił w jego wartość. Wiedział już, że tego rodzaju miłości nie powinno dzielić się z krewniakiem. Nauczył się tego tutaj i każdy kawałek jego serca oraz duszy pragnął to naprawić. Ale było już za późno, jego czas dobiegł końca, a on sam twierdził tak zapewne tylko dlatego, że już kompletnie nie pamiętał rysów jego twarzy, jego śmiechu, jego przyzwyczajeń. Nie pamiętał, więc nie mógł za tym tęsknić.

~*~

- Zaraz zejdę! Już prawie jestem gotowy! - krzyknął w kierunku otwartych drzwi i jeszcze raz przejrzał się w lustrze. Krótkie, czarne włosy były perfekcyjnie ułożone, granatowy garnitur świetnie na nim leżał, a krawat był nawet całkiem przyzwoicie zawiązany. Spojrzał w lustrzane odbicie swoich oczu i powiedział sam do siebie: No, Kim Junmyeon, wreszcie wyglądasz jak człowiek sukcesu! Idź i baw się dobrze, to twój dzień. Odchrząknął czując się bardzo pewnie.
W ostatnich latach firma, którą przejął od ojca zaczęła odnosić niebywałe sukcesy. Klientów przybywało, przetargi zaczęły wygrywać się właściwie same. Jakby ktoś tam w górze nagle stwierdził, że to właśnie tej korporacji należy się sukces i prestiż. Większość z tych rzeczy była oczywiście jego zasługą. Już od małego posiadał niebywałe zdolności jeśli chodzi o planowanie i zarządzanie, dlatego w domu zawsze było wiadomo, że to on, a nie starszy Luhan, przejmie rodzinny biznes. Luhan był duszą raczej artystyczną, kochał muzeum, w którym przyszło mu pracować. Z pasją przygotowywał wystawy, oprowadzał wycieczki, pomagał przy eventach. Dlatego kiedy pięć lat temu pijany kierowca potrącił go śmiertelnie na przejściu dla pieszych, ciężko było dostać się na cmentarz. Między mogiłami roiło się od jego znajomych z pracy, przyjaciół ze studiów, dzieciaków z osiedla, którzy co roku brali udział w organizowanych przez niego muzealnych nocach. Prawie każda z tych osób roniła łzy wcale się tego nie wstydząc. Luhan był bardzo lubiany. Zawsze uśmiechnięty, przyjacielski, gotów do pomocy. Nic dziwnego, że zjednywał sobie sympatię każdego człowieka, którego spotkał. Ci ludzie płakali nad jego grobem. Ale nie wiedzieli, nie zdawali sobie sprawy z tego, że pomiędzy nimi była ta jedna jedyna istota, która nie tylko żywiła w stosunku do niego pozytywne uczucia. Osoba, której serce zostało doszczętnie złamane w dzień wypadku, którą całe ciało paliło w ten nieprzyjemny sposób jakby nie chciało już żyć. Bo Luhan umarł.
Tą osobą był on, Junmyeon, jego rodzony brat, a zarazem największa miłość jego życia.
Młodszy jeszcze nieraz stawał nad grobem Luhana. Ale tym razem był on już zasypany, zakryty marmurową płytą, na której matka stawiała co dzień świeże kwiaty. Chodził tam razem z nią pierwszy rok po pogrzebie. Był wtedy zbyt przybity, działał jakby w trasie i nie mógł uwierzyć w to, że jego Lu naprawdę odszedł. Że już nigdy nie porozmawiają razem na wszystkie błahe tematy, nie pooglądają setny raz tych samych ulubionych dram, nie dadzą upustu silnym, wspaniałym uczuciom w ciemnym mieszkaniu Junmyeona. Luhan wciąż mieszkał z rodzicami, jakby bał się samodzielności, która w ostatnich latach zrobiła się tak modna wśród pekińskiej młodzieży. Junmyeon, choć młodszy, od razu po nią sięgnął nie przejmując się oburzeniem rodziny. To było jego życie i chciał je przeżyć według swojego własnego planu.
I teraz, powracając ze wspomnień, w których usta Luhana całowały jego szyję, a dłonie błądziły po jego udach, zdał sobie sprawę, że jest już spóźniony, a roztrząsanie przeszłości nic nie da. Pozwoli tylko wydostać się zakopanemu codzienną rutyną cierpieniu. Westchnął ciężko schodząc wreszcie na dół, skąd od pewnego czasu stale było słychać głosy pospieszających go przyjaciół.
Od śmierci Luhana, od śmierci czułej części jego serca, minęło pięć lat.
Pięć pieprzonych lat, a on wciąż pamiętał, jakby to było wczoraj.

~*~

Wszystko zrobiło się nienaturalnie jasne, jakby świecące. Blask promieniował nawet pod jego zaciśnięte powieki nie dając mu odpocząć. Skulił się zasłaniając oczy ramieniem, aby ocalić choć trochę zbawczej ciemności. Od takiej ilości światła potwornie bolała go głowa,  a wszystko w nim protestowało na samą myśl o rozchyleniu powiek. Wiedział, kto jest za to odpowiedzialny. Oni. Przyszli, bo zasnął, bo przestał iść, bo uległ zmęczeniu, które było jego karą. Karą za miłość.
Jęknął cicho czując obecność przynajmniej trzech potężnych istot. Niech zostawią go w spokoju, niech odejdą. On i bez ich udziału już cierpiał.
Nagle jedna z tych postaci znalazła się dużo bliżej jego duszy niż inne. Zawsze to robili, mówili do jego ducha nigdy nie zwracając uwagi na powłokę podobną tej, którą nosił na ziemi, a która spoczywała już w grobie. Tutaj była mu potrzebna, aby przemierzał bezkresne ziemie jego własnego Czyśćca.
Postać przemówiła wysokim, niepodobnym do ludzkiego głosem z tą straszliwą, niepoprawną, nieludzką artykulacją głosek, która zawsze przyprawiała Luhana o nieprzyjemne dreszcze.
- Duszo, jesteś już zmęczona? Czemu nie prowadzisz ciała, dlaczego pozwalasz mu nad Tobą panować? To tylko powłoka.
Blondyn doskonale wiedział co znaczą te słowa, co znaczy jego kara. Miał wyzbyć się ziemskich pokus, którymi w tym przypadku była chęć odpoczynku. Miał pokonać pragnienia ciała. Tylko to zagwarantuje mu wydostanie się z tego miejsca. Tylko to da spokój jego duszy.
Nie zważając na potworny ból nóg wstał, jednak nie podniósł głowy. Oni nie byli ludźmi, nie byli mutantami. Ich twarze były po prostu statyczne, nijakie, jakby Mistrzowi skończyły się pomysły i chciał wytworzyć coś naprędce. Mimo tego wydawały się Luhanowi najstraszniejszymi, jakie kiedykolwiek widział. Budziły w nim przerażenie i paniczną chęć ucieczki dokądkolwiek, byle jak najdalej od Nich. A przecież nie było tutaj miejsca, w którym mógłby się ukryć. Dlatego wolał nie przeżywać kolejnego ataku panicznego lęku. Cieszył się z grzywki wpadającej mu do oczu.
Przełknął ślinę starając się nie myśleć o Ich wyglądzie.
- Ile to jeszcze potrwa? - zapytał mając nadzieję, że jest już u kresu swej pokuty. Dziwaczny głos znów rozległ się jakby w jego wnętrzu napełniając go strachem.
- Dobrze Ci idzie. Jeszcze trochę i Wcielimy Cię z powrotem.
- W-wcielicie? - powtórzył ostrożnie choć czuł, że zna odpowiedź.
- Tak - odparła Postać. - Dostaniesz nowe życie, nowe ciało i nową historię. W ten sposób dopełni się Twoja pokuta. A teraz idź. Ale najpierw...spójrz na mnie.
Chłopak mało nie jęknął czując kropelki potu na swoim czole. Tylko nie to, tylko nie to. Tak bardzo nie chciał spoglądać na tą twarz. Potem zacznie ją dostrzegać w każdym kamieniu, w każdym wzorze ułożonym z piasku, w każdej kępce żółtawego mchu. Wiedział jednak, że musi to zrobić.
Ostrożnie podniósł głowę i dopiero wtedy otworzył oczy. To co zobaczył nie wywołało w nim jednak przerażenia, tylko sprawiło, że jego serce ścisnęło się boleśnie, a brązowe oczy wypełniły łzy.
Twarz Postaci nie była tą, do której przywykł.
Zamiast martwej niby maski miał przed sobą twarz, której nie oglądał od tak dawna.
Twarz, której chciał zapomnieć.
Której prawie zapomniał.
Twarz swojego brata.

~*~

Upił jeszcze łyk ze swojej szklanki, po czym wrócił do całowania jego ust. Nie wiedział, kim jest ten chłopak, jak ma na imię ani skąd się tutaj wziął. Nie obchodziło go to. Blondynek był tak podobny do jego nieżyjącego Luhana, że kiedy Junmyeon tylko go zobaczył, poczuł tępe uderzenie w żołądek. Niemożliwe, jego brata nie mogło tu być. 
Istotnie, chłopak nie był Luhanem, miał włosy w całkiem innym odcieniu blondu, a jego oczy nie były tak duże. Ale dla Junmyeona to się nie liczyło. Kiedy wypił jeszcze trochę wódki z tonikiem młodziak całkowicie przypominał mu jego kochanka.
Idealny. Tak bardzo tęsknił za tym uśmiechem, którym obdarzył go blondyn, kiedy pierwszy raz wpił się w jego usta. Miał gdzieś, że znajdują się w zatłoczonym, eleganckim klubie w śródmieściu. Kiedy już go spotkał nie zamierzał dłużej czekać. Chciał pokazać mu jak bardzo tęsknił.
- Naprawdę...tęskniłem - wyszeptał między jednym a drugim całusem kładąc dłonie na jego szczupłych biodrach. Luhan. Jak to możliwe, że jesteś tak idealny?
Tamten jęknął uśmiechając się. Nie miał pojęcia o czym gada jego nowo poznany towarzysz, ale nie przeszkadzało mu to. Ludzie zwykle nie zwracali na niego uwagi w takich miejscach jak to, choć tylko dzięki temu mógł jakoś związać koniec z końcem. Jak dobrze, że trafił się on. Niech mówi, co sobie chce. Niech krzyczy nawet imię swojej babci dochodząc. Grunt, że ma kasę.
Dłonie Junmyeona wtargnęły pod koszulkę chłopaka, a zgrabne palce zaczęły pieścić jego sutki. Blondyn jęknął kilka razy cicho, a Kim nie mógł się oprzeć wrażeniu, że jest to głos Luhana. Jego jęki.
Idealnie pamiętał ten czas, kiedy jeszcze mieszkał w domu rodzinnym. Kiedy całowali i dotykali się zachłannie nasłuchując czy właśnie na podjazd nie wtacza się samochód ich rodziców. Luhan był taki szczęśliwy, kiedy Junmyeon w urodzinowym prezencie wynajmował im domek nad morzem albo miejsce na jakimś kempingu. Jechali tam razem na kilka dni ciesząc się pogodą, życiem i sobą. Junmyeon nie mógł sobie wyobrazić kogokolwiek choć w połowie tak idealnego jak jego brat. Uczynny, uprzejmy, przyjacielski i naprawdę uroczy, a z drugiej strony będący prawdziwym diabłem. Ileż to razy kłamał rodzinie w żywe oczy kiedy wydawało się że już zostali przyłapani. To był Luhan, jemu się wierzyło, on zawsze mówił prawdę. A potem szedł na górę, zamykał drzwi i całował Junmeyona dokładnie tak jak kilka godzin wcześniej.
Pijany chłopak uśmiechnął się z rozmarzeniem, ale zaraz przyszło też obrzydzenie do samego siebie. Jak on mógł zdradzić Luhana, jak mógł myśleć, że ktokolwiek na tym świecie będzie mu w stanie go zastąpić? Skrzywił się i odsunął od młodego. Zaczął go ignorować. Po tych paru pocałunkach dzieciak już nic nie znaczył. 
Nie był jak Luhan. 
Nikt nie był jak Luhan. 
Bo Luhan już nie żył. 
Już nigdy nie weźmie go w ramiona.
Nie przejmując się innymi ludźmi, Junmyeon zapłakał gorzko nad swoim losem, którego smutek potęgowała ilość wypitego alkoholu. Czuł się beznadziejnie.
Luhan. Dlaczego musiałem się w Tobie zakochać?

~*~

Ta noc była zimniejsza niż wszystkie pozostałe i zdawała się niesamowicie dłużyć. Luhan opatulił się szczelniej futrem plecami opierając się o skalną ścianę, przy której siedział. Długie paznokcie u rąk wbijał od jakiegoś czasu w skórę dłoni w ogóle już tego nie czując. 
Dlaczego...dlaczego On to zrobił?
Przecież szło tak dobrze, już prawie się oczyścił, prawie zapomniał. Nie mógł powstrzymać drżenia dłoni, nie panował nad tym, że po jego policzkach wciąż spływają łzy. Myślał tylko o Junmyeonie, z pamięci nagle wydostały się wszystkie te momenty, które chciał utracić. Teraz nie wyobrażał sobie ponownego Wcielenia się. Chciał do niego wrócić albo zostać tu na zawsze i płakać dopóki będzie mógł. Nie umrze, bo już i tak nie żył. Jego życie pozaziemskie stanie się natomiast porażką, prawdziwym Piekłem, w którym nie istnieje ukojenie. Istnieje tylko miłość zalewająca jego serce falą nieopisanej rozpaczy wciąż i wciąż na nowo. 
Już nie żałował. Oddałby wszystko, żeby przeżyć to jeszcze raz. Nawet, gdyby musiał umrzeć jeszcze wcześniej, jeszcze mniej czasu z nim spędzić. Nie było nikogo kogo mógłby tak kochać i w głębi duszy wiedział, że nie znalazłby się nikt taki. Nie wiedział, dlaczego los zadrwił z nich obydwu w tak bolesny sposób. Dlaczego okazało się, że jego własny brat jest też jego drugą połową? Tą idealną, cudowną, stworzoną tylko dla niego?
Nie wiedzieć czemu w jego głowie odtworzył się obraz tak idealny, jakby był nagrany. Obraz ich śpiących w jednym łóżku, splecionych w miłosnym uścisku. To był tak dawno temu... Kiedy jeszcze w ten sposób obchodzili swoje urodziny, kiedy chcieli pobyć sami, wymknąć się rodzicom. Ci uważali, że Junmyeon i Luhan zachowują się jak bliźniaki, żyć bez siebie nie mogą. Patrząc na inne, wiecznie kłócące się ze sobą rodzeństwa, państwo Kim bardzo cieszyli się z bliskości synów. Ale nie wiedzieli jak bardzo jest ona ogromna. I jak bardzo intensywna. Te rzeczy były zarezerwowane tylko dla Luhana i jego brata, tylko dla ich pocałunków, dla ich dotyków. 
Kogo to krzywdziło?
Kogo krzywdzić miało to, że to właśnie do siebie zapałali namiętnością i najszczerszą miłością?
Komu przeszkadzała ich spokojna adoracja własnych istnień?
Dlaczego to było takie złe?
Luhan czuł, że coś takiego nie powinno ich dotyczyć. Byli braćmi, a nie bratem i siostrą, nie mogli podać wadliwych genów dalej. 
Nie, to nie mogło być złe.
Ale było.
I ta druga, bardziej racjonalna strona Luhana wiedziała to.
To było złe, nigdy nie miało prawa się zdarzyć.
A mimo to się stało...
Niezależnie od Luhana, niezależnie od Junmyeona...
Zanim znów zobaczył rozbłysk światła usłyszał nienaturalnie brzmiący głos obok swej duszy.
- Nie wybierasz, kogo kochasz, ale wybierasz, jak to robisz... Już czas.

***

To był smutny dzień. Niebo płakało ulewnym deszczem jakby chciało złączyć się w bólu z żałobnikami zgromadzonymi na jednym z pekińskich cmentarzy. Oczy wszystkich zwrócone były na stojącą obok dwóch dębowych trumien blondynkę. Kim Jian, żona Kim Hanguka, matka Kim Luhana i Kim Junmyeona, stała samotnie obok klatek, które już na zawsze oddzieliły od niej całą jej rodzinę. Całe jej życie. 
Jej najstarszy syn, Luhan, zmarł w tragicznym wypadku pięć lat temu. Pijany kierowca potrącił go na pasach. Śmierć na miejscu. 
Młodszy syn, Junmyeon, wracał wieczorem z pubu do domu. Był pijany. Mimo to wsiadł za kółko. Trzy kilometry dalej rozbił się na przydrożnym drzewie. Śmierć na miejscu.
Jej mąż, Hanguk, odszedł tego samego dnia. Jego chore serce nie wytrzymało utraty kolejnego dziecka. Zawał. Śmierć na miejscu.
Jian nie rozłożyła parasola. Jej długie, mokre blond włosy przyklejały się do jej czoła, a ona w ogóle ich nie czuła. Tak jak nie czuła wielu spojrzeń skierowanych w jej stonę.
Biedna, mówili żałobnicy. Chyba oszalała z rozpaczy, Aż serce pęka, gdy się na nią patrzy.
Ale kobieta była spokojna do samego końca pochówku. Gdy wszystko było już skończone, skinęła głową kapłanowi i opuściła cmentarz. Nogi poniosły ją w to miejsce, w które planowała iść od samego rana. 
Łąka, na której jako młoda mężatka rozkładała koce i szykowała kanapki patrząc jak jej dwie pociechy bawią się razem, była opustoszała. Teraz była przez mieszkańców okolicznych osiedli traktowana jako miejsce spacerów z pasami, ale z powodu deszczu znów przypominała dawną siebie. Jian wspominała i widziała jak na dłoni wszystkie te obrazy, które powodowały, że jej życie było wtedy bardzo szczęśliwe. Uśmiechnęła się z trudem wspinając się na nasyp kolejowy. Usiadła na torach, z których mogła wciąż obserwować dwójkę małych, grających w piłkę chłopców, młodą kobietę rozlewającą lemoniadę i jej młodego męża udającego, że broni niewidzialnej bramki przed napastnikami. 
Po kilku minutach usłyszała odgłos zbliżającego się pociągu. 
- Ciekawe, czy śmierć też będzie na miejscu - wyszeptała cicho, zamykając oczy.

2 komentarze:

  1. Łał aż się popłakałam. Mroczne - ciekawy pomysł.
    Pisz dalej cokolwiek to nie będzie (wesołe czy smutne), zawsze przeczytam :)
    Idę płakać nad brakiem talentu do takiego pisania szczegółowego :(
    Ezja

    OdpowiedzUsuń
  2. Umm takie średnie to to. Liczyłam że coś z tym piekłem się podzieje. a tu wszystkich pozabijałaś i nara. no sszkoda. możnaby coś jeszcze wycisnąć myślę

    OdpowiedzUsuń