środa, 16 października 2013

[Falling...] Rozdział 2.

 <<<<rozdział 1.                                                                                rozdział 3.>>>>

Od autorki: Dziękuję serdecznie za komentarze pod pierwszym rozdziałem. Wiadomo, jak to za pierwszym razem, nie ma tego wiele, ale naprawdę nie spodziewałam się tak miłego odzewu. Jak już wczoraj pisałam dziewczynom, liczyłam na coś bardziej w stylu "Co to za g**no?!" czy "Weź to usuń, szkoda serwera". A tu, proszę...komuś się jednak podoba. 
Szczególnie chcę tutaj także wyróżnić Alex, która podzieliła się dzisiaj ze mną dość ciekawymi spostrzeżeniami na temat tego opowiadania. Kochana, dziękuję :D
W drugim rozdziale niewiele się wyjaśni, chociaż myślę, że niektórzy już załapali koncepcję opowiadania.
Nie wiem czemu, ale pisząc go, cały czas mam w głowie What Is Love na przemian z Black Pearl EXO-M i te właśnie utwory zdecydowałam się umieścić na pasku po prawej stronie, żebyście mogli się poczuć przez chwilę jak ja. Co tu kryć, dla mnie to fanfiction jest magiczne. 
Jeszcze takie drobne cuś ode mnie: niżej MV macie logo Asia On Wave z hiperłączem. Zachęcam Was serdecznie do odwiedzenia sklepiku i kupienia nowego numeru magazynu, bo chyba wiecie, że jego przyszłość jest niepewna. Do mnie właśnie ostatnio dotarł i muszę przyznać, że jestem nim oczarowana [ach, ten plakat EXO-M, hahahahaha ♥].
No to chyba tyle. Nie przeciągam już i zapraszam na drugą część :D


~*~.~*~.~*~.~*~.~*~

Nie od razu zorientowałem się kiedy wykład zaczął mieć się ku końcowi, gdyż tym razem to ja wbijałem wzrok w czarnowłosego chłopaka. W moim wnętrzu po prostu coś się gotowało. Nie mogłem oderwać od niego spojrzenia. Dlatego dopiero po kilkunastu sekundach zanotowałem, że wstał i jako pierwszy opuścił salę. 
Rozejrzałem się nieprzytomnie. Wszyscy zbierali się do wyjścia. Szybko spakowałem swoje rzeczy i nie zważając na pytanie Jongupa o to, czy pójdę z nim coś załatwić w dziekanacie, wybiegłem z pomieszczenia i jakby kierowany jakąś nieziemską mocą, bez namysłu skręciłem w prawo.
Stał tam we wnęce obok okna na prawo od pustego jeszcze holu i uśmiechał się do mnie pokazując szereg idealnie białych zębów. Podszedłem do niego i po prostu zacząłem wodzić po jego twarzy wzrokiem tak spragnionym, jakim wędrujący przez pustynię człowiek obdarza szczęśliwie napotkaną oazę. Tam, po wyczerpującym marszu w piekącym słońcu, może wreszcie cieszyć się cieniem i krystaliczną wodą. 
To ja byłem takim wędrowcem. 
A on moją oazą.
Zdałem sobie sprawę z tego, że chłopak stoi dużo bliżej mnie niż wcześniej. Zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, złapał mnie swoimi silnymi i delikatnymi dłońmi za nadgarstki przyciągając ku sobie i przejechał czule kciukiem po tym fragmencie skóry, na którym widniała fioletowa teraz klepsydra.
Buchnęło z niej ciepło tak przyjemne, że instynktownie cofnąłem się i oparłem plecami o ścianę. Miałem wrażenie, że nogi zaraz odmówią mi posłuszeństwa i upadnę na posadzkę. Czarnowłosy nie puścił moich nadgarstków, tylko przysunął się do mnie mocno przypierając mnie do ściany.
- Mam Cię - szepnął mi do ucha, a kiedy to zrobił, pomyślałem, ze moje serce zaraz wyskoczy z piersi i zacznie śpiewać z radości.
To był ten szept.
Szept z moich snów.
To on.
To on był osobą, która tysiące razy podchodziła do mnie, kiedy stałem na tej przepięknej plaży.
To jego nie dane mi było zobaczyć.
- Zgadza się - mruknął nagle chłopak chichocząc uroczo. Wyraźnie cieszył się, że mnie znalazł.
Ale zaraz...czy on właśnie zareagował na moje myśli?!
Aż otworzyłem usta ze zdziwienia.
- Jak...?
- Cśś... - uciszył mnie przykładając palec do moich warg. - Wiem kim jesteś i wydaje mi się, że Ty także mnie kojarzysz. Proszę, nie zadawaj żadnych pytań, bo tutaj Ci na nie nie odpowiem. Spotkajmy sie jutro o 15:00 w parku naprzeciw pomnika. Wszystko Ci wyjaśnię.
Kiedy skończył mówić, znów delikatnie pogładził mój prawy nadgarstek. Zagryzłem wargi, żeby tylko nie wydać żadnego dźwięku i głośno wciągnąłem powietrze. To było wręcz niesamowite. Zacząłem się zastanawiać, po co mi ten symbol i dlaczego, kiedy czarnowłosy go dotknął czułem się jakby zrobił coś podobnego dużo dużo niżej?
- To do zobaczenia - dodał mrużąc oczy i posłał mi kolejny czarujący uśmiech. Puścił moje ręce, a we mnie uderzyła mieszanka takich uczuć, jakbym co najmniej przez kilka godzin uprawiał bardzo intensywny seks. Osunąłem się po ścianie i usiadłem na podłodze.
Chłopaka już nie było.
W tym momencie uderzył we mnie fakt, właśnie rozgrywający się przed moimi oczami.
Drzwi do auli, w której miałem zajęcia otwarły się i moja grupa zaczęła wychodzić na korytarz. 
Otworzyłem szeroko oczy.
Jak?! Na boga, jak?!
Przecież staliśmy tutaj dobre 20 minut!
Szybko wyciągnąłem z kieszeni telefon i rzuciłem okiem na zegarek. 11:32! 
Zupełnie, jakby tej sytuacji NIE BYŁO!
Nic już z tego nie rozumiałem...
Po chwili podszedł do mnie Jongup i przykucnął obok.
- Coś Ty taki blady? Dobrze się czujesz? 
Spojrzałem na niego i machinalnie pokiwałem głową. Przeniosłem wzrok na swój prawy nadgarstek. Znów był czarny. Jak gdyby nic się nie stało. Pomyślałem o incydencie sprzed paru minut.
Ten chłopak coś wiedział. Coś, co ja też wiedzieć powinienem. W końcu miał podobny symbol, zachowujący się tak samo. Poza tym, te wszystkie dziwne zjawiska, które zdarzały się od rana.
Najpierw sen, bardziej intensywny niż zazwyczaj, potem on, wyglądający jak ósmy cud świata. Dziwna chemia czy też magia między nami, czuły na jego dotyk symbol i najwyraźniej znikający czas. 
Tego było za dużo. Za dużo. Musiałem się dowiedzieć, co to wszystko znaczy. Wiedziałem, że muszę jutro iść do parku.
Czując wyraźną ulgę ale i podniecenie przez fakt, że jutrzejszy dzień miał rozwiać wszystkie tajemnice i zapewne namnożyć kolejne, przeczesałem grzywkę dłonią i zwróciłem się do Jongupa:
- To co, idziemy do tego dziekanatu?

~*~.~*~.~*~.~*~.~*~


~*~.~*~.~*~.~*~.~*~

Jesień nie rozpieszczała tego roku, ale tamto popołudnie było wyjątkowo ciepłe. Słońce świeciło przedzierając się przez gałęzie prawie całkiem bezlistnych drzew, a trawniki przybrane były złotymi kobiercami. Szedłem zamiecioną alejką wciskając dłonie w rękawy płaszcza. Mimo przyjemnej pogody, było mi dziwnie zimno. Od samego rana czułem się nie najlepiej. Jakiś irytujący głosik w mojej głowie mówił, że ma to związek ze spotkaniem, na które właśnie szedłem. 
Zacząłem nawet żałować, że nie powiedziałem Jongupowi, gdzie i po co idę. Nie uwierzyłby mi, wiedziałem to. Nie miałem żadnych dowodów na to, że tak dziwaczna historia naprawdę miała miejsce, a klepsydra nie była aktywna. Nie bez czarnowłosego...właśnie...
Całą noc o nim myślałem. 
Nawet nie wiedziałem, kim on jest. 
Nie wiedziałem, czy się ze mnie nie nabija.
Nie znałem jego imienia. 
Nie miałem pojęcia jak mnie znalazł.
Ale kiedy tylko udało mi się zasnąć, staliśmy nad brzegiem szkarłatnego morza. Trzymał moją prawą dłoń w swojej łącząc nasze palce ze sobą. Pomimo otaczającego nas piękna, patrzył tylko i wyłącznie na mnie. Jego oczy lśniły niczym czarne perły. 
Serce waliło mi jak oszalałe: czułem, że zaraz stanie się coś czysto magicznego. Wtedy jego lewa dłoń powędrowała na moją szyję i zaczęła gładzić mnie po karku. Nie odrywałem od niego wzroku: patrzył na mnie z taką czułością, że cały topniałem pod jego spojrzeniem. 
Nogi miałem jak z waty. 
Czułem, ze tracę oddech. 
Jego twarz była coraz bliżej. 
Jeszcze kilka centymetrów i utonę w jego ustach. 
I w tych cudownych oczach.
Kilka milimetrów, jeszcze odrobina, i...
Zadzwonił budzik.
* * *
Na wspomnienie tego snu robiło mi się na przemian zimno i gorąco. Nie pomyślałem nawet, że mój mózg może tak zinterpretować pragnienie bliskości tego chłopaka. Że moje serce będzie się ku niemu wyrywać. Westchnąłem cicho. Mój umysł chyba za wiele sobie wyobrażał. Widocznie moja wieczna samotność musiała mu dokuczać. 
Starając się już więcej o tym nie myśleć, skręciłem w główną alejkę parku, a potem w lewo, gdzie stał bezgłowy pomnik jakiegoś wojskowego. Rzuciłem okiem na ławki po drugiej stronie ścieżki. Na tej mniej przysypanej liśćmi, siedział drobny, jasnowłosy chłopak w mundurku informującym, że chodził do jednego z tych liceów z internatami. W dłoniach trzymał kubek z kawą na wynos, a swój plecak oparł o pień pobliskiego drzewa. Widać było, że pochodzi z dobrego domu.
Obok ławki stał wysoki czerwonowłosy chłopak. Miał na sobie perfekcyjnie dopasowane czarne rurki i ćwiekowaną kurtkę ze skóry. Przybrał pozycję osoby nie życzącej sobie poufałości, ale widziałem, że kątem oka zerka na blondyna z pewnym wahaniem. Może to coś, co nim powodowało, nie było tak silne, żeby się bardziej do niego zbliżyć, ale miałem dziwne uczucie jakoby tych dwóch coś łączyło.
Właśnie miałem stanąć obok drugiej ławki i zaczekać na czarnowłosego chłopaka, kiedy nagle to zobaczyłem.
Wzrok, jakim wysoki darzył siedzącego. 
Wygłodniały.
Stęskniony.
Pragnący przebić się przez barierę nietykalności.
Taki sam wzrok, jaki wpatrywał się we mnie na wczorajszym wykładzie.
Oni byli...tacy sami jak my.
Tacy, jak ja.
Tacy, jak mój nowy znajomy, którego jeszcze nie było na miejscu.
Zrozumiałem, że ich także tutaj zaprosił.
Więc jest nas więcej. - pomyślałem odruchowo, od razu się za to karcąc. Co to znaczy nas? Jakich nas?
Chyba właśnie tego przyszedłem się dowiedzieć.
Cicho podszedłem do ławki. Jakaś dziwna aura unosiła się w powietrzu. Czerwonowłosy automatycznie zwrócił głowę w moją stronę. Myślałem, że zobaczę w nich coś w stylu uprzejmego zainteresowania albo nieuzasadnioną wrogość. Tymczasem on się uśmiechnął i zaczął iść w moją stronę. Kiedy był już bardzo blisko zdałem sobie sprawę, że wyglądam przy nim na dość niskiego. 
Chłopak położył swoje dłonie na moich ramionach i powiedział wesołym głosem.
- Jesteś, Tao... już myślałem, że nie przeżyłeś... - po tych słowach po prostu przytulił mnie do siebie. - To nie Twoja wina, wiem, że nic nie pamiętasz, ale nie martw się, pomożemy Ci.
Słuchałem tego, co mówił i z każdą chwilą w mojej głowie rodziły się setki nowych pytań. 
Nie pamiętam? 
Pomożemy? 
Nie przeżyłem?    
Zwłaszcza to ostatnie mroziło krew w moich żyłach. Czego niby miałem nie przeżyć? 
W moim życiu nie działo się nic niebezpiecznego ani ekstremalnego. Było spokojne, stateczne i przewidywalne. Chyba, że chłopak coś źle zsumował i myślał, że spaliłem się w pożarze, który wybuchł w sierocińcu. 
Czerwonowłosy wypuścił mnie z objęć i pociągnął na ławkę, gdzie usiadłem obok drobnego blondyna. Był śliczny jak anioł i uśmiechał się do mnie promiennie. Jego oczy były wspaniałe. Miały kolor czystego fioletu.
- Jestem Luhan - podał mi dłoń na powitanie. Odwzajemniłem jego uśmiech ściskając szczupłą dłoń chłopca. 
- Tao, miło mi Cię poznać.
Drugi chłopak usiadł za Luhanem i wyciągnął swoją twarz w stronę promieni słońca. Długo się z tym gryzłem, ale w końcu musiałem zapytać.
- A gdzie jest... 
- Kai? - wszedł mi w słowo czerwonowłosy. - Właśnie na niego czekamy. Jak tylko przyjdzie, bardzo bym Was prosił chłopaki - tu zwrócił głowę w naszą stronę - żebyście jak najszybciej wstali z miejsca i poszli za nami. Nie możemy rozmawiać w takim miejscu jak to. 
Widziałem, że Luhan już otwiera usta, aby zapytać, co nasz rozmówca ma na myśli, więc nadstawiłem uszu. Nie zdążył jednak wypowiedzieć nawet słowa, gdy usłyszeliśmy głośny huk i piekielne wrzaski.
- Jasna cholera, nie.... - powiedział czerwonowłosy, zrywając się na równe nogi. Omiótł otoczenie przerażonym wzrokiem, a gdy z Luhanem wstaliśmy z miejsca, żeby zobaczyć co go tak przeraziło, dostrzegliśmy, że hotel po drugiej stronie ulicy tli się w ogniu.
Automatycznie poczułem niemiłe tąpnięcie gdzieś w żołądku: gdyby nie to spotkanie, właśnie znajdowałbym się w środku. Pracowałem w tym budynku, bo bez rodziny niełatwo było utrzymać się tylko ze stypendium. Dzisiaj wyjątkowo wziąłem dzień wolny. Już jednak wiedziałem, że więcej tam nie wrócę. 
Wszystko się spali.
Wszyscy spłoną.
Tak jak w sierocińcu dwa lata temu. 
Niewidzialna gula podjechała mi do gardła. 
Pożar, w miejscu, w którym powinienem być, ale ponieważ szybciej znaleziono mi mieszkanie, wyprowadziłem się wcześniej.
Słowa czerwonowłosego: już myślałem, że nie przeżyłeś.
Teraz pożar w miejscu mojej pracy.
Miałem wrażenie, że to jakaś ukryta kamera, ale prawda docierała do mnie coraz brutalniej.
Coś lub ktoś czyha na moje życie.
Przez natłok emocji ledwo usłyszałem jak chłopak wrzeszczy "W NOGI!". Zacząłem rozpaczliwie uciekać nie mając zielonego pojęcia, co do diabła się właściwie dzieje. 
Wybuch. Góra pyłu w powietrzu. Jego siła wprost zwaliła mnie z nóg.
Ostatnie co pamiętam to okropny ból głowy promieniujący do wnętrza czaszki i zapadającą ciemność.

3 komentarze:

  1. Cudowny <3. Kocham twoją twórczość ^^. Zaciekle czekam na następne części.^^. Nie moge się doczekać :3. Dużo weny <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Zastanawiam się, kto spowodował ten ogień... Mam rozkminę, że to albo Kris albo Chanyeol, ale pewnie nie mam racji, w ogóle. Kto tu będzie tym takim serious badass? Luhan mnie będzie irytował jak zwykle ale to może dlatego, że nie bardzo za nim przepadam, ale to taki szczegół. Uwielbiam to opowiadanie, jest tak cholernie ciekawe, że czytam je po raz drugi i nie mogę się oderwać. Jest strasznie tajemnicze.... ale czemu to ma tylko 7 części? ;-;
    weny <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Omg jak możesz robić zamachy na biednego Tao !? Czy on Ci czymś zawinił ? xDD Na początku myślałam, że to Kris leciał na swym smoku i przez przypadek jego smokowi coś odpaliło ... albo coś w ten deseń xD Jednak potem zastanawiałam się wae chciałby to zrobić ? O.o dlatego odsunęłam tą myśl . . . tajemnicze . . . xD
    Jia Yo ~!

    OdpowiedzUsuń