środa, 26 sierpnia 2015

[Falling...] Rozdział 9.

<<<<rozdział 8.                                                                                rozdział 10.>>>>

Od autorki: Tak, wiem, mam straszliwe zaległości. Chciałam bardzo przeprosić za takie opóźnienie w publikowaniu rozdziałów Falling.... Niestety, rok 2015 nie sprzyja zbytnio wenie poprzez wiele nieciekawych sytuacji, jakie nagle potrafią się zdarzyć. Czasami po prostu człowiek po tym wszystkim nie ma siły stukać w klawiaturę. Jednakże, postanawiam poprawę. Od tej pory dołożę wszelkich starań, żeby wszystko było aktualizowane w miarę prężnie.
Pozdrawiam serdecznie nowych czytelników. Dziękuję, że jesteście :D


~*~.~*~.~*~.~*~.~*~
Kolejnej nocy szkarłatne morze znów szumiało w moim śnie. Zamiast niepokoju, po przebudzeniu towarzyszyła mi już tylko radość i tęsknota za Tarną. Tym razem na plaży staliśmy wszyscy razem. Ja, Kris, Junmyeon, Chanyeol, Luhan, Minseok, Jongin, Sehun, Jongdae, Yixing, Baekhyun oraz chłopak, którego znałem tylko ze zdjęć. Kyungsoo, ofiara Wieczystego Ognia. Symbole na naszych nadgarstkach lśniły jak dwanaście lawendowych gwiazd, a szczęście przepełniające moje serce było nieopisane. Każdy miał na twarzy uśmiech oznaczający spełnienie najważniejszego marzenia. Odwróciłem się na chwilę. W odległości dwóch kroków od nas stała Sulli. Wiatr potargał jej długie, miękkie włosy, a oczy odbijały w sobie blask Tonoru. Po jej prawej zobaczyłem swojego kochanego przyjaciela Jongupa. Serce zabiło mi jeszcze mocniej: miałem wrażenie, że nie widziałem go całe wieki. Uśmiechał się i wyglądał jakby również rozpierała go radość, ale wiedziałem, że nie powinno go tu być. Nie należał do tego świata. Dopiero po chwili zauważyłem oznaki Przemiany: włosy w kolorze delikatnego różu i mieniące się fioletem tęczówki. Pomachał mi lekko, a wtedy spostrzegłem dziwny znak na jego nadgarstku iskrzący się lawendowym blaskiem. Już chciałem podejść, zapytać jak to możliwe i o co tu chodzi, ale wtedy objęły mnie czyjeś silne ramiona, a delikatne wargi popieściły moją skroń. Kris...
W tym momencie czułem, że już zawsze będziemy razem, że nic nie zakłóci harmonii panującej w naszej cudnej krainie.
Bo zakochałem się w nim.
Zakochałem się w innym świecie.
Zupełnym przypadkiem okazało się, że on istnieje, a ja mam prawo w nim żyć.
- To naprawdę twój sen? - zapytał Xiumin kartkując notatnik, w którym zapisywałem efekty moich sennych podróży odkąd zrobiły się dziwaczne. - Sprawia wrażenie jakiegoś prologu.
- Serio. Od czasu powrotu stamtąd śni mi się prawie co noc - powiedziałem szczerze, bawiąc się długopisem.
- Niesamowite - usłyszałem przytłumiony głos Krisa wylegującego się na sofie. Twarz wtulił w poduszkę. Od rana mocno dokuczał mu ból głowy. - Z tego wynika, że musimy znaleźć twojego kolegę, o ile Ogień się już do niego nie dobrał. A, no i ożywić Kyungsoo. Powinieneś spać więcej, Tao - blondyn podniósł się i spojrzał na mnie. - Może ci się przyśni jakiś przepis na miksturę ożywiającą czy coś w tym stylu, bo tego akurat nie umiemy.
Kopnąłem jego nogę kręcąc głową.
- Chiiicho, mam dziwne wrażenie, że po prostu nie potrafimy rozwikłać tego snu i dlatego błądzimy. Inaczej chyba nie powtarzałby się tak często.
- Może masz racje, Tao - Suho zmarszczył brwi wodząc wzrokiem po tekście. - Tu jest kompletna odpowiedź, tylko my z pustymi żołądkami jesteśmy beznadziejni jako myśliciele.
Parsknęliśmy śmiechem na co Kris stwierdził, że skoro tak, to najwyższy czas wstać i coś zjeść.
Widok spokojnych i zadowolonych przyjaciół radował moje serce. Od pewnego czasu nie sprzeczaliśmy się, nie musieliśmy także nigdzie uciekać. Było tak dobrze, że chyba tylko w Tarnie mogłoby być lepiej.
Wróciliśmy do naszego starego lokum. Wizja obozowania nad jeziorem nie została zbyt dobrze przyjęta zwłaszcza, że jesień powoli miała się ku końcowi, a noce robiły się coraz dłuższe i zimniejsze.
Nie poszedłem z chłopakami do kuchni, tylko przycupnąłem na werandzie i obserwowałem Kaia, Sehuna, Luhana i Chanyeola bawiących się między drzewami jak dzieci. Kiedy ostatnio byli tak beztroscy i roześmiani? Wiedziałem, że z każdą chwilą zbliża się nieuchronna, ostateczna konfrontacja z Ognistą Postacią, dlatego cieszyło mnie to, że jeszcze przez kilka dni możemy się uśmiechać.
Nie wiedziałem jak potoczy się przyszłość i czy w ogóle mamy jakieś szanse.
***
Otworzył oczy ze zdumieniem stwierdzając, że jeszcze żyje. Nie było się jednak z czego cieszyć: wraz z powrotem przytomności nasilił się ból, potworny ból obejmujący prawie każdy centymetr jego ciała. Brudna, przypalona skóra w niektórych miejscach zaczęła schodzić całymi płatami. Oddychał głęboko z trudem łapiąc powietrze. Jego spękane wargi piekły za każdym razem kiedy próbował zamknąć usta. Uniósł lekko głowę, ale zaraz tego pożałował. Jego czaszkę przeszył straszliwy ból, aż syknął i z powrotem opadł na podłogę, a raczej klepisko, którym była w tym miejscu. Często się zastanawiał się, ile już tu jest albo gdzie w ogóle się znajduje. Każda sekunda zdawała się kolejnym wiekiem, a to miejsce jednym z najbardziej oddalonych od cywilizacji.
Jego oprawca, osoba która nazywała go po prostu Zakładnikiem, nie przebierał w środkach. Parzył go bezlitośnie ogniem często dodając, że dla świata już umarł i nikt za nim nie tęskni. Wydawał się dobrze bawić zadając kolejne cierpienia swojej ofierze. Od pewnego czasu jednak przestał przychodzić. Nie wiedział czy to były dni czy godziny, po prostu kat w pewnym momencie zauważył coś na jego nadgarstku, a jego oczy rozszerzyły się. Choć był obolały po kolejnej sesji tortur, zapamiętał ruchy ust oprawcy układające się w słowo Niemożliwe. Po chwili w miejscu, w którym utkwione były oczy torturującego, poczuł ostry ból. Jęknął i szarpnął się mocno, a łańcuchy przytwierdzające go do ściany zadźwięczały groźnie. Ciepła krew zaczęła spływać po jego prawej ręce, a jego kat trzymał w dłoni kawałek zerwanej z niego skóry. Potem wyszedł. 
Czy oprawcę można było nazwać człowiekiem? Nie, on był gorszy od wszystkiego co żyje na świecie. Z premedytacją i bez żadnych skrupułów zadawał mu najgorsze cierpienia związane z ogniem. 
Zawsze stronił od ognisk, kominków czy nawet zapałek. W tym miejscu czuł się jak w swoim najgorszym koszmarze. Nigdy w życiu nie przewidziałby, że coś takiego mogłoby się stać. Krew zaczęła kapać na podłogę. Zacisnął zęby i zaniósł się cichym szlochem. 
Niech już go zabije. Nie ma już nadziei... 
Chociaż...
Czasami oprawca wspominał o tej bandzie, która rzekomo miała nadejść i go ocalić. Chłopak nie poświęcał temu uwagi będąc zawieszonym pomiędzy cierpieniem a kolejną porcją bólu. Teraz jednak z całych sił skupił się na tym, aby myśleć.
Czy to możliwe, że rzeczywiście jest ktoś, komu zależy na tym aby go ocalić?
Tao... wyszeptał jakiś głos w jego głowie. 
Tak, Tao na pewno zauważył, że go nie ma, na pewno tęskni, na pewno stara się coś zrobić.
Tylko, że kiedy ostatnio przebywał wśród ludzi, rozwieszał właśnie ogłoszenia o zaginięciu przyjaciela. Wtedy zadzwonił ten człowiek i powiedział, że wie gdzie jest Tao. 
Wstrzymał oddech.
Co jeśli on najpierw ukatrupił Tao, a teraz bawi się nim? Albo jeśli Tao też tu jest, w innym pomieszczeniu?
Poczuł, że to bez sensu.
Przecież nie było ratunku. Miał tylko nadzieję, że to już niedługo się skoczy.
Po jego policzkach znów popłynęły łzy.
***
To takie dziwne: być znów w dawno niewidzianych miejscach. Kiedy ostatni raz znajdowałem się w tej kamienicy, byłem Huangiem Zitao, studentem sierotą prowadzącym normalne życie. Od tego momentu do teraz zdarzyło się jednak tak wiele nieprawdopodobnych rzeczy, że to właśnie zwyczajność zdawała się być czymś nierealnym. A teraz stałem tu, na drugim piętrze, które jeszcze pachniało świeżą farbą po remoncie. W zamyśleniu patrzyłem na drzwi, na których wisiała mała tabliczka z numerem 15. Kris stojący obok wyraźnie się zaniepokoił. Wtedy i ja sam porzuciłem rozmyślanie o dawnych czasach i poczułem, że coś tu rzeczywiście nie gra. Stos kopert i gazet na naszej wycieraczce urósł do ćwierci wysokości drzwi. Wyglądało na to, że nie było tu nikogo od co najmniej trzech miesięcy. Potwierdzała to również pajęczyna, którą zaradny pająk utkał od framugi do klamki.
- Czyżby się wyprowadził? - pomyślałem na głos rejestrując to, że Kris zmarszczył brwi i zaprzeczył kiwnięciem głowy.
- Tao, myśl, błagam cię! - upomniał mnie jak małe dziecko. Nie cierpiałem tego, ale nie był to czas na tego typu przekomarzanie się. - Gdyby tak zrobił, na pewno mieszkałby tu ktoś nowy. Raczej coś mu się stało. Coś niedobrego.
Mój chłopak zagryzł wargę i przeczesał palcami włosy.
Nagle pewna myśl uderzyła we mnie z całkowitą brutalnością.
- Ch-chyba nie myślisz, że to on jest...Zakładnikiem - powiedziałem na jednym wydechu. Serce ściskało mi się przez samo wyobrażenie tego. Jongup zbyt wiele dla mnie znaczył.
Po minie Krisa zrozumiałem jednak, ze nie mam co liczyć na ponowne zaprzeczenie.
- Cóż...więc mamy dwa elementy układanki w jednym - odezwał się po dłuższej chwili. - Uwolnienie Zakładnika i Pokonanie Ognistej Postaci idą ze sobą w parze.
- To źle... - wydukałem przerażony. - A co, jeśli on go zabije?
Mój przyjaciel jest prawdopodobnie więziony przez potwora. To za dużo.
- Nie, nie zrobi tego - ton głosu Krisa świadczył o tym, że chce przekonać siebie samego bardziej niż mnie. - Musimy działać jak najszybciej. Chodź, Tao, nic tu po nas.
Nie chciałem mu wspominać o tym, że nawet ludzie zabijają czasem zakładników. Starając się odrzucić od siebie ten straszliwy fakt, omiotłem raz jeszcze spojrzeniem drzwi do swojego starego mieszkania i ruszyłem schodami w dół za Krisem.
***
To nie była dobra ani przemyślana decyzja, ale z jakiegoś powodu po rozmowie z resztą chłopaków w naszej zagraconej kuchni zawrzało. Junmyeon nagle stwierdził, że od dawna ma podejrzenia co do kryjówki Ognistego. Kris nie bacząc na nic postanowił, że musimy się tam jak najszybciej wybrać, a podniecony Chanyeol wyciągnął już papier i ołówki w celu rozrysowania strategii. Zaczęło to wyglądać na tyle poważnie, że nikt nie myślał o opuszczeniu kuchni. Każdy w skupieniu słuchał co inni mają do powiedzenia. Tylko raz usłyszałem jak Sehun szepcze pod nosem To szaleństwo, ale po chwili się uspokoił widząc wzrok Luhana. Najwyraźniej nikt nie miał problemu z całkowitym zaaprobowaniem tak szybkiego planu i wcieleniem go w życie. Dlatego nie odezwałem się ani słowem, kiedy Yifan oznajmił, że wyruszamy jutro, a reszta potulnie pokiwała głowami. Mimo, że uważałem to za kompletne szaleństwo.
Wieczór nadszedł niespodziewanie szybko. Grałem z Sehunem w warcaby w salonie na dole. Był teraz jedyną osobą, z którą mogłem podzielić się obawami. Opowiedziałem mu o naszej wizycie w kamienicy, gdzie jeszcze kilkanaście tygodni temu wiodłem życie pospolitego studenta. O tym, jak  niecodzienny był to widok zobaczyć to wszystko ponownie.
Sehun westchnął.
- Zanim odejdziemy... bardzo chciałbym zobaczyć swoja rodzinę. Jeden ostatni raz - wyznał cicho i z pewnym wahaniem jakby się tego wstydził. - Wiesz, kocham ich. Nigdy nie myślałem, że możemy nie być spokrewnieni. Ale to nie ma znaczenia, wychowali mnie i... nie mogę ich tak zostawić.
W przypływie współczucia chwyciłem dłoń przyjaciela chcąc mu w ten sposób dodać choć odrobinę odwagi. Mimo zamkniętego okna poczułem wiatr czochrający mi grzywkę. Kiedy Sehun się czymś martwił miał problem z kontrolowaniem się.
- Hej... spokojnie. Próbowałeś o tym z kimś pogadać?
Pokręcił głową speszony.
- Nie bardzo jest o czym. Zaraz powiedzą, że Ogień się do nich dobierze jeśli tam pójdę. A... a co, jeśli nie wrócimy?
Zagryzłem wargę starając się przede wszystkim nie dopuszczać do siebie najgorszego. Nie byłem typem panikarza, ale doskonale wiedziałem jak łatwo wyprowadzić z równowagi Hunniego.
- Według mnie wszyscy powinniście iść. Każdy z Was ma kogoś, za kim bardzo tęskni i kogo będzie mu brak nawet w Tarnie. Powinniśmy o tym porozmawiać.
Wstałem od stolika starając się zagłuszyć czynami paskudny chichot wewnątrz umysłu, który mówił mi, że ja nie mam nikogo. Brednie, jest przecież Jongup. I muszę go ratować.
Pociągnąłem Sehuna ze sobą do salonu.
***
Rozmowa nie trwała długo. Po przedstawieniu planu okazało się, że każdy w jakimś stopniu pragnie się z kimś zobaczyć. Kris oznajmił więc, że najlepiej będzie iść teraz, a jutro rano spotkać się obok jeziora. Tam postanowimy co dalej.
- Tylko dobrze by było - wtrącił Minseok - żeby ktoś jednak pilnował domu.
- Ja to zrobię - odpowiedziałem natychmiast, niemal mechanicznie. W salonie zapadła niezręczna cisza, jakby każdy bał się, że powie coś nie tak.
- No tak - przerwał ją niespodziewanie Junmyeon podnosząc się z fotela. - W takim razie widzimy się jutro. Tao, uważaj na siebie.
- Bez obaw, umiem o siebie zadbać.
Pożegnałem się z Krisem i resztą chłopaków. Ostatni wychodził Sehun. Kiedy stał już w drzwiach odwrócił się do mnie i z uśmiechem powiedział:
- Dziękuję.
Odwzajemniłem uśmiech, ale gdy spojrzałem w jego oczy ten natychmiast zniknął z mojej twarzy.
W jego tęczówkach tańczyły płomienie.
Zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, było już za późno.
Ogień uderzył pod samo niebo natychmiast niszcząc cały budynek. Do moich oczu, nosa i ust od razu dostał się gryzący dym. Zacząłem kaszleć czując, ze mam coraz mniej powietrza.
Ratunku! krzyknął głos w mojej głowie, gdy palące ciepło otoczyło moje ciało.

2 komentarze:

  1. Omg i co dalej? Musiałaś zostawiać mnie z taką końcówką? Wszystko strasznie mi się podoba i czekam na dalsze ~ <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak długo nie piszesz, a potem zostawiasz nas w takim momencie? Osz ty niedobra! Jak możesz?! Tyle czekałam na rozdział, że aż zapomniałam o tym ff xD Mam nadzieję, że szybko dodasz kolejny ... chyba już ostatni rozdział (smutno ;__;). Błagam napisz go szybciej niż ten dziewiąty! Strasznie mnie ciekawi co będzie dalej. Cichy głos w mojej głowie cieszy się, że Zi będzie ranny. Hehe lubię jak główny bohater cierpi >D. Liczę też że ostatni rozdział będzie długi i wyczerpujący ;)
    Jia You! Pamiętaj, że masz fanów tego ff :P

    OdpowiedzUsuń